Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział XI Atta Troll • Rozdział XII. • Heinrich Heine Rozdział XIII
Rozdział XI Atta Troll
Rozdział XII.
Heinrich Heine
Rozdział XIII
Uwaga! Tekst wydano w 1902 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


ROZDZIAŁ XII.

Rozmarzeni ci poeci,
(choć nie dzicy,) ah jak piejąc
wysławiają, że przyroda
wielka Bosra jest świątynia -
że świątyni tej przepychy
Bożej są świadectwem chwały!
Słońce, księżyc, gwiazdy, wiszą
jak pająki w jej kopule.
Zgoda, mój poczciwy ludku!
Bądźcobądź, do tego chramu
niewygodne wiodą schody;
podłe nędzne to wertepy!
To zsuwanie się, złażenie,
to drapanie się po stokach
i przez złomy te przeskoki,
ducha nużą mi i nogi.
Blady, długi jak gromnica,
kroczył przy mnie mój Laskaro,
niemy wiecznie, wiecznie chmurny,
czarownicy martwy syn -
gdyż (jak słychać) chłop to zmarły,
zdawna trup - lecz moc Uroki,
matki jego gusła, wrzkomo
utrzymują go przy życiu. -
Ha, przeklęte chramu schody!
Dziś mi jeszcze niepojęte,
żem nie potknął się i w przepaść
nie wpadł, karku żem nie skręcił.
Jak ryczały wodospady!
Jak pod wichrów biczowaniem
wyły świerki! Nagle pękły
chmur zapony - ot, i pluta!
U wybrzeża Lac-de-Gobe,
w nikłej tam rybaka chatce
upatrzyliśmy przytułek.
Co za pstrągi! buzi dać.
Siedział zaś tam na poduszkach
chory, siwy dziad, przewoźnik.
Jak anioły dwa, dwie piękne
strzegły starca siostrzenice,
dwa flamandzkie nieco, spasłe,
Jak z Rubens'a ram anioły.
Złotopłowy włos, klarowne
zdrowiem tryskające' ślepki;
w cynobrowych liczkach dołki
filuternie prychające.
Bujne zaś a silne kształty
niecą żary - lecz i lęk.
Urodziwe, szczere duszki
nad cherlakiem wiodły spory
o tyzanny; każda swoją
zachwalała mu nalewkę.
Ta, sparzywszy kwiat lipowy,
do ust mu przytyka czarkę;
tamta skrzętnie, na wyścigi,
bzu częstuje go wywarem.
Nie! - (dziad huknął niecierpliw
żadnych żłopać nie chcę ziółek.
Wina dajcie! Radbym z gośćmi
zacniejszego zażyć trunku.
Byłoż to istotnie wino,
com je pił nad Lac-de-Gobe,
nie wiem; lecz po smaku sądząc -
to brunszwicką piłem warkę.
Z przedniej, czarnej, koźlej skóry
był to wańtuch."Cuchnął dzielnie;
jednakowoż dziad ochoczo
doił zeń - i czuł się zdrowszym.
Gwarzył nam o różnych sprawkach
przemytników - o bandytach,
którzy w Pireneów borach
z wszelka gnieżdżą się swoboda -
i z dawniejszych umiał czasów
mnogo klechd - i znał prastare
dzieje walk, staczanych ongi
z niedźwiedziami przez giganty.
Owoż mysie i olbrzymy,
niegdyś, przed wtargnięciem ludzi,
wiedli z sobą bój o władze
nad tych hal i polan pasmem.
Z ludzi jednak najściem, pierzchnął
jak odurzon, ród gigantów;
w tak ogromnych bowiem łbach
nader skąpo bywa mózgu.
Słychać też: że ci głuptasie,
gdy nad brzeg nadbiegli morza,
W modrej wody zaś zwierciadle
obaczyli nieba kopie -
w przekonaniu, że głąb morska
niebem - arcybogobojnie
w toń corychlej dawszy nurka,
wytopili sie do nogi.
Co zaś do niedźwiedzi - rok w rok
zwolna człowiek je wytępia;
to też w górach, z czasu biegiem,
coraz bardziej ich ubywa.
Tak na ziemi - (prawił staruch)
jedni ustępują drugim;
a po ludzi wygaśnięciu
zapanuje ród karlików,
drobny ludek ów mądrali,
co w bogatych złota sztolniach
skrzętnie dłubiąc, garnąc skrzętnie,
w gór się dziś ukrywa łonie.
Przy księżyca kiedy świetle
czychające ich a szczwane
w jamkach spostrzegałem łebki -
strach przejmował mnie przed jutrem,
przed ich złotem, i wszechmoce
onych karląt! Wnuki nasze,
ach, jak gapie-wielkoludy
do wodnistych umkną niebios!

Advertisement