Ogród Petenery
Advertisement


ROZDZIAŁ XX

Słońce wstaje! złote strzały
Biją w mgliste chmurki białe,
Co się krwawią jak zranione
I znikają w jasnym blasku.

Bój zwycięstwem się zakończył,
A dzień, jasny tryumfator,
W swej promiennej chwale wstąpił
Na kark szczytów ujarzmionych,
 
Zaćwierkało raźnie ptactwo
Z gniazd ukrytych wśród zieleni
I z ziół górskich poszły wonie
Jakby żywy oddech jaru.
 
O najpierwszym zorzy brzasku
Z gór zeszliśmy na doliny,
A gdy dzielny mój Laskaro
Niedźwiedziego szukał tropu,
 
Ja myślami chciałem zabić
Czas; lecz przyznam, że myślenie
Jakoś w końcu mnie znużyło,
Zasmuciło nawet trochę.
 
A więc smutny i znużony
Na mchy miękkie padłem w jarze
Pod tym czarnym wielkim świerkiem,
U którego źródło biło.
 
I tak mnie te szumy szklane,
Te szelesty, te szeptania
Rozmarzyły, że i myśli,
I myślenie mnie odeszło.
 
Nagle zdjęła mnie tęsknota
Za snem, śmiercią i za szałem,
I za tymi łowczyniami,
Którem widział w dzikim gonie.

O! wy cudne, nocne mary,
Które słońca wschód rozprasza!
Mówcie, gdzie znikacie, mgliste?
We dnie przebywacie kędy?
 
Pod zwaliska starych świątyń
Na romańskich brzegach cichych
Chroni się Dyjana biała
Przed Chrystusem i przed krzyżem.
 
Tylko o północnej dobie
Śmie wychylać się z ukrycia.
Wtedy cieszy się i marzy
O pogańskich pięknych czasach.
 
I Abunda, wróżka cudna,
Lęka się Nazareńczyka
I dzień cały spędza w państwie
Niedostępnym Awalunu.
 
Ta kraina jest ukryta
Gdzieś wśród cichej mórz przestworzy,
Kędy tylko romantyka
Niesie baśni koń skrzydlaty,
 
Nigdy troska nie zarzuca
Tam kotwicy ni parowiec
Pełny gapiów i filistrów,
Z których każdy fajkę kurzy.
 
Nigdy tam nie niosą echa
Jęków, dźwięków dzwonów naszych,
Owych bim-bam! bim-bam! smętnych,
Których wróżki nienawidzą.

Tam, w swobodzie niezmąconej
I w wieczystej kwitnąc wiośnie,
Mieszka pani jasnowłosa,
Wróżek królowa, Abunda.
 
Tam przechadza się z uśmiechem
W cieniu wielkich słoneczników,
W uprzejmości pełnym gronie,
Wśród rycerskich paladynów.
 
Ale ty, o Herodiado!
Powiedz, gdzieś ty?... Ach, wiem, wiem już!
Tyś umarła, a twe ciało
Leży u bram Jeruzalem.
 
Przez dzień cały śpisz snem śmierci
W marmurowym sarkofagu,
Północ budzi cię dopiero,
Trzask batogów, hejże! hasa!
 
Zrywasz się i na łów dziki
Z Dianą pędzisz i Abundą
Wśród swobodnych łowców grona,
Którym krzyż i płacz obrzydły.
 
Co za dzielne towarzystwo!
O! gdybym to ja mógł nocą
Wśród was z wichrem się uganiać
Przy twym boku, Herodiado!
 
Boś ty jest najmilsza dla mnie!
Więcej niż boginię grecką,
Niż północy piękną wróżkę
Kocham cię, Judei córo!

Tak! Ja kocham cię! Ja czuję
To po drżeniu mojej duszy,
O, bądź moją! o, pokochaj
Ty mnie, piękna Herodiado!
 
O, pokochaj i bądź moją!
Rzuć tę krwawą, martwą głowę.
Wytrzyj misę, ja ci na nią
Dam smaczniejsze, żywe dania.
 
Jam się rodził na rycerza,
Jakiego ci właśnie trzeba.
Żeś umarła i przeklęta —
Co mi tam! Przesądów nie mam!
 
Wszak o moim też zbawieniu
Coś na dwoje babka wróży...
A czym jeszcze żyw? to o tym
I sam miewam wątpliwości.
 
Więc chciej wziąć mnie na rycerza.
Za cavaliere servante...
Będę nosił szal za tobą
T w czym tylko masz kochanie.
 
Każdej nocy przy twym boku
W galop puszczę się na łowy
I śmiać będziem się jak dzieci
Z różnych moich głupstw i szaleństw
 
Tak ci będę skracał chwile
Każdej nocy. Dzień, co płoszy
Wszelką radość, dzień przesiedzę
Płacząc na twym zimnym grobie.

Tak. Ja we dnie siądę płacząc
Na królewskich grobów progu.
Na mogile ukochanej,
U bram miasta Jeruzalem.
 
A Żyd stary, co tam przejdzie,
Będzie myślał, że ja płaczę
Nad Syjonem tym zburzonym.
Nad zburzoną Jeruzalem!

Advertisement