Ogród Petenery
Advertisement
VI. Chancellor
Notatki podróżnego J.R. Kazallon

VII.
Juliusz Verne
VIII.
Uwaga! Tekst wydano w 1876 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

14 Października. Chancellor wypłynął nareszcie z tego roślinnego oceanu, a gwałtowność wiatru znacznie się zmniejszyła, płyniemy jednak szybko ze ściągniętymi żaglami.

Słońce dziś pięknie świeci, ale jest bardzo gorąco. Obserwacye wskazują 21º, 33’ szerokości północnej i 50º 117, długości zachodniej.

O dziesięć stopni więc spuściliśmy się na południe. Pomimo to kierunek pozostaje ciągle ten sam.

Ażeby zdać sobie sprawę z tego niepojętego uporu, kilkakrotnie rozmawiałem z kapitanem Huntly, i nie wiem co sądzić, czy ma zdrowe zmysły, czy zwaryował. W ogólności mówi zupełnie rozsądnie. Może więc jest to rodzaj maniactwa odnoszącego się tylko do rzeczy tyczących jego zawodu.

Takie zboczenia psychologicznie niejednokrotnie już widziano i mówiłem o tym Robertowi Kurtis.

Porucznik wysłuchał mnie z zimną krwią i powtórnie oświadczył, że dopóki kapitan nie naraża statku na zgubę wyraźnem szaleństwem, nie można mu odbierać władzy bez narażenia się na surową odpowiedzialność.

Wróciłem do kajuty około ósmej, następnie czytałem i myślałem z godzinę, wreszcie położyłem się spać.

W kilka godzin potem obudził mię jakiś niezwykły hałas. Na pokładzie słychać było szybkie kroki i żywą komendę. Zdaje się, że załoga miała jakąś pilną robotę. Co to jednak może znaczyć: sondować nie potrzeba, żagle ciągle pod wiatrem, nie rozumiem tego wcale.

Przez chwilę chciałem wyjść na pokład, ale hałas uspokoił się wkrótce. Kapitan Huntly także powrócił do kajuty umieszczonej na przodzie werendy, położyłem się więc i ja napowrót do łóżka.

Zapewne jakieś manewry spowodowały tę bieganinę. A jednak statek ciągle się równo kołysze, burza więc nie grozi.

Nazajutrz o 6-ej rano wyszedłem na wystawkę i obejrzałem statek. Na pozór nic się na pokładzie nie zmieniło. Chancellor pędzi z szybkością 11 mil na godzinę i wybornie się trzyma na powierzchni lekko kołyszącego się morza.

Wkrótce potem pan Letourneur wyszedł z synem na pokład. Pomogłem Andrzejowi wejść na werendę i oddychamy świeżem powietrzem silnie napojonem wonią morza.

Pytałem tych panów czy nie obudził ich w nocy hałas na pokładzie.

– Mnie, wcale nie, jednym tchem przespałem całą noc, odpowiedział Andrzej.

– W takim razie można ci powinszować twardego snu, rzekł p. Letourneur, bo ja także zbudziłem się w skutek hałasu o którym pan Kazallon mówi. Zdaje się nawet, że wołano: Żywo! żywo! do klap, do klap!

– Która mniej więcej mogła być godzina?

– Około trzeciej zapewne.

– I nie wiesz pan dla czego tak krzyczeli.

– Nie wiem panie Kazallon, ale nic ważnego nie musiało być, jeżeli nas nie wołano na pokład.

Poszedłem obejrzeć klapy znajdujące się przed i po za wielkim masztem, przez które wchodzi się na spód okrętu.

Jak zwykle są zamknięte, zauważyłem jednak, że przykryto je płótnem żaglowem, zatykając hermetycznie i ile można było.

Dla czego tak zapieczętowano te otwory nie wiem, zapewne jest jakiś powód, którego nie mogę zgadnąć.

Robert Kurtis mi wytłómaczy całą rzecz, poczekajmy więc aż przyjdzie kolej służby na niego, to zaś co zauważyłem lepiej zatrzymać przy sobie i nic nie mówić panom Letourneur.

Dzień będziemy mieli bardzo ładny, słońce wspaniale weszło, powietrze zupełnie suche.

Z przeciwnej strony nieba widać sierp księżyca mającego dziś zajść dopiero o 10-ej rano. Za trzy dni będzie ostatnia kwadra a 24 nów.

W roczniku moim zapowiadają na ten dzień wielki przepływ. Na pełnem morzu widzieć tego nie będziemy, ale na brzegach będzie to ciekawy do badania fenomen, bo nów uniesie massę wody do znacznej wysokości.

Panowie Letourneur zeszli do kajuty, ja zaś zostałem sam na wystawce czekając na porucznika.

O ósmej Kurtis zmienił Waltera.

Przed przywitaniem się ze mną, Robert rzucił okiem na pokład i czoło jego zmarszczyło się.

Potem obejrzał żaglowanie okrętu i stan nieba. Wreszcie zbliżając się do Waltera zapytał:

– Kapitan Huntly?

– Nie widziałem go dotąd.

– Co nowego?

– Nic.

Potem rozmawiali jakiś czas po cichu.

Na jedno z pytań Walter odpowiedział przeczącym ruchem głowy.

– Przyślij mi bossmana, mój Walterze, rzekł Kurtis do odchodzącego porucznika.

Bossman wkrótce się zjawił, a Robert Kurtis, zadał mu kilka pytań, na które tenże odpowiedział po cichu, kiwając przytem głową. Następnie na rozkaz porucznika warta oblała wodą płótno pokrywające klapy.

Zbliżyłem się nareszcie i witając Roberta zacząłem rozmowę o rzeczach zupełnie obojętnych. Widząc jednak, że Robert nie wspomina nic o tem co się stało, zapytałem:

– Ale! ale! Cóż to wyrabialiście dziś po nocy na pokładzie.

Robert Kurtis uważnie popatrzył na mnie.

– No tak, dzisiejszej nocy obudził mnie i pana Letourneur hałas jakiś. Co się stało?

– Nic, panie Kazallon, fałszywy ruch sternika skrzywił nagle okręt, trzeba więc było zwrócić na dawną drogę i stąd pewien ruch na pokładzie. Złe jednak naprawiono zaraz i Chancellor płynie dalej w tym samym kierunku.

Zdaje mi się że Robert Kurtis, tak zawsze prawdomówny, teraz skłamał przedemną.

Advertisement