Ogród Petenery
Advertisement
XXXIII. Chancellor
Notatki podróżnego J.R. Kazallon

XXXIV.
Juliusz Verne
XXXV.
Uwaga! Tekst wydano w 1876 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

21 grudnia. Cały ten wypadek pozostał bez skutku, przynamniej na dziś, w ciągu kilku godzin połowu, ryby znów się ukazały i nałapaliśmy ich bardzo wiele. Napakowano niemi próżną baryłkę, i ten przybytek żywności pozwala nam mieć nadzieję że przynamniej głód nam nie dokuczy.

Wieczór nadszedł, nie przynosząc nam chłodu, do którego przywykliśmy. Zwykle noce pod zwrotnikami są chłodne, dzisiejsza jednak obiecywała być zachwycającą.

Massa pary wodnej unosi się po nad falami.

O wpół do pierwszej będzie nów. Ciemność więc jest głęboka, aż do chwili kiedy oślepiające błyskawice nagle oświeciły niebo. Te niezmiernej wielkości wyładowanie elektryczne, bez określonej formy, zalewają obszerne przestrzenie potokami światła. Grzmotu ani słychać, do tego stopnia że cisza podobna w powietrzu, strachem nas przejmuje.

Dwie godziny prawie, spragnieni ożywczego wiatru, panna Herbey, Andrzej i ja przypatrywaliśmy się tym zapowiedziom burzy, w których natura zdawała się probować sił swoich, i zapomnieliśmy o obecnej chwili, uwielbiając ten wspaniały obraz walki elektrycznych płynów. Zdawało się że chmury tworzą jakby fortecę zionącą falami ognia. Najdziksze dusze muszą odczuwać te wielkie obrazy, tak że widziałem majtków z rozkoszą spoglądających na ten pożar obłoków. Może być, że majtkowie niespokojnie patrzą na ten zamęt będący zwiastunem walki żywiołów.

W samej rzeczy, cóżby zrobiło się z naszą tratwą, wystawioną na wściekłość chmur i oceanu.

Aż do północy siedzieliśmy na tyle statku. Te błyski promienne których białość odbija się tem silniej na tle czarnej nocy, rozlewają na około blade światło, podobne do grobowego ognia, do palącego się spirytusu, w którym rozpuszczono sól.

– Czy panie się boi burzy? panno Herbey, zapytał Andrzej.

– Nie panie, właściwiej mówiąc jestem pod wpływem uczucia pełnego uszanowania, czci nawet. Czyż nie jesteśmy w tej chwili świadkami, najpiękniejszego zjawiska natury?

– Tak pani, szczególniej kiedy zahuczy piorun. Czy można kiedy w życiu usłyszeć cóś więcej wspaniałego? Coż znaczy huk artyleryi suchy i bez odgłosu w porównaniu z tym trzaskiem przeciągłym i majestatycznym. Grzmot zapełnia duszę, jest to raczej ton, aniżeli odgłos, ton rozlewający się w fermatę jak nuty w głosie śpiewaka. I jeżeli mam szczerze powiedzieć, to nigdy śpiew artysty nie wzruszył mnie do tego stopnia, jak to potrafi zrobić wielki i niewypowiedziany głos natury.

– Basso profondo, przerwałem śmiejąc się.

– Naturalnie, odpowiedział Andrzej, i z przyjemnością bym posłuchał, bo te błyskawice zaczynają mnie nużyć jednostajnością swoją.

– Czy naprawdę tak myślisz Andrzeju? Wytrzymaj burzę jeżeli nadejdzie, ale nigdy jej nie przywołuj.

– Jak to! burza to wiatr, którego nam potrzeba.

– I woda! której tak spragnieni jesteśmy, dodała panna Herbey.

Można byłoby wiele odpowiedzieć tym młodym ludziom, ale nie chcę swoją prozą zatruwać im poetycznych uniesień.

Na burzę spoglądają z własnego punktu widzenia, i przez całą godzinę słyszałem jak ją poetyzowali i wzywali całą duszą.

Tymczasem niebo pokryło się gęstemi chmurami. Gwiazdy znikły zupełnie. Ciężkie i czarne obłoki krążą po nad nami zakrywając najmniejszy promyk światła. Co chwila, ta massa wyrzuca fale światła na których krzyżują się błyskawice.

Cały ten stos elektryczności rozlanej w górnych warstwach powietrza, wyładował się bez najmniejszego odgłosu.

Powietrze jest zupełnie suche jest więc złym przewodnikiem elektryczności płyn zatem nie będzie mógł się wydobyć inaczej jak tylko za pomocą potężnych uderzeń, zdaje się więc niemożliwem, ażeby burza nie wybuchnęła natychmiast z szaloną gwałtownością. Tegoż samego zdania jest Kurtis jest i bosman, który rządzi się tylko nieomylnym instynktem marynarza – kapitan zaś do tego instynktu dodał jeszcze wiedzę. Ukazał mi zawieszony po nad nami stos obłoków, nazwanych przez meteorologów pierścieniowemi, który powstaje tylko w okolicach zwrotnikowych, ze spędzenia przez wiatry stałe massy pary wodnej, zebranej z całego oceanu.

– Tak, panie Kazallon, rzekł Kurtis, jesteśmy w krainie burz, albowiem wiatr nas aż tutaj zapędził, i obserwator mający bardzo czuły słuch, mógłby tu słyszeć bezustanne toczenie się grzmotu po niebie. Spostrzeżenie to, które ja uważam jako zupełnie sprawiedliwe, zrobiono już oddawna.

– Zdaje mi się, odpowiedziałem wsłuchując się uważnie, że słyszę toczenie się o którem pan mówiłeś.

– Być może że to jest pierwsze mruczenie burzy, która za parę godzin wybuchnie z całą gwałtownością. Cóż robić, trzeba się przygotować na jej przyjęcie.

'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 29

Nikt z nas nie myślał o spaniu, a nawet nie mógłby usnąć, do tego stopnia powietrze stało się ciężkiem i duszącem.

Błyskawice rozszerzają się, zalewając horyzont na jakie sto pięćdziesiąt stopni i obejmują całe półkule nieba, z atmosfery zaś wywiązuje się jakieś światło fosforyczne.

Nakoniec toczenia się grzmotu wzmocniły się; ale są to jeszcze odgłosy okrągłe, że się tak wyrażę, bez kątowatych wybuchów, huczenie nie ożywione żadnem echem. Zdaje się jak gdyby strop nieba był wypchany obłokami, których sprężystość głuszy odgłos wybuchów elektrycznych.

Morze dotychczas jest spokojne, ciężkie i nieruchome.

Pomimo tego, majtkowie nie mylą się co do znaczenia szerokich wahań, które zaczynają się objawiać.

Według ich wyrażenia, morze gotuje się i gdzieś w oddali huczy burza, której odbicie i my już uczuwamy. Silny wiatr jest już blisko i okręt przez ostrożność stanąłby doń w tej chwili przodem; tratwą jednak manewrować nie podobna, możemy tylko uciekać jeżeli nam się uda. Około pierwszej, jasna błyskawica, a w kilku sekund silne uderzenie zawiadomiły nas że burza jest już obok. Horyzont zakryły tumany mgły wilgotnej, zdawając się spadać na tratwę, kiedy nagle jeden z majtków zawołał:

– Orkan idzie! Orkan idzie!

Advertisement