Chwilka reminiscencji po jednej z muzycznych hr. Władysława Tarnowskiego improwizacji Wiersz Jerzy Sewer Dunin-Borkowski |
[Recenzja wierszem J. D. B. opublikowana w „Ruch Literacki” (wydawany we Lwowie), „Ruch literacki" (lwowski), rok 1877, str. 390-391. Autorem jest zapewne: Jerzy Sewer Dunin-Borkowski (1856-1908).] |
W dniu 11 października 1877 roku
Męże, niewiasty, z niemi dziecięta,
W cudne coś głosy śpiewają…
Rzec-by orkiestra – Lecz instrumenta
Nie w takie tony gadają.
W skrzypcowych śpiewach smyków nie słychać,
A trąbek dźwięki tak czyste,
Że archanioły zdają się wzdychać
Skróś ich gardziele srebrzyste.
Flety, hotboje, w tony słowicze
Tkliwe rozwodzą zwierzenia,
Skargi dziecięce, łkania dziewicze,
Jakieś strumyków marzenia.
A śród tych głosów, w niebiańskie tony
Spieszczonej śpiewem rozmowy,
ilekroć rykną kotły, puzony.
to jakby rozgniew Jehowy.
gdy się w piorunach, z nie biosów łona
przedrze i rozgrzmi po świecie
i w coraz cichszych akordach kona,
nim u skonu akord się wplecie.
Boć to, a któż wie, czy być nie może,
iż te namiętne rozmowy
tak rozmarzają, nawet i Boże
poczucia w rozsen światowy,
że nam Bóg nagle ocknie się, zsromi
takim momentem zachwytu
i gniew wszechmocny w światy rozgromi,
że czar… tknął niebios zenitu?!
Snać to orkiestry jakieś niebiańskie,
Wrą ziemiańskiemi debaty.
W boskości ochach, śmiechy szatańskie,
trwożą i nieba i światy.
Zaledwie serce korną modlitwą
rozbrzęknie w piersi skruszonej.
jak wraz mistrzowską tonów gonitwą
rzewność tchem myśli zwichrzonej,
całe innymi ognie już płonie!
A w jakich uciech zachwycie?
za nim się pojąć – już ton po tonie,
a tak misternie, tak skrycie,
myśli i ducha i zmysłów tętna
znęca – jak owa syrenia
samemu Bogu piosnka natrętna –
że to… Koranu marzenia!
Tu już duch wpada w Letowe rzeki!
Och! bo my – ludzie nie Bogi!
Tu już wiekować, wieki i wieki,
Tu letarg duszy tak błogi!
I po cóż nagle grom znów uderza
i krocie gromów rozgrzmiewa,
jak echu przekleństw, śród ech pacierza?!
Lecz i przekleństwo tu śpiewa;
A tak urocze akordy zionie,
Że to aż poi się dusza!
Każdy serdecznym ogniem w niej płonie
i do łez każdy porusza.
I znów te basów tony gromowe,
Tak zwolna miękną w wjolinach
jak w Alpach wichry huraganowe,
gdy zamierają w dolinach.
Może to grzeszni kornemi czoły,
Z grzechów ślubują poprawy…
A w wiolinach szepcą Anioły?
Wytężam słuchu ciekawy…
W tem wszystkie tony w jednym się zwarły
I wszystkie razem skonały.
Grobowa cisza; echa zamarły;
Po twarzach łzy się ścinały;
Chwila, rzec, zmarłych powiek stulenia!
Struchlałem i myśl strętwiała
I wszystkie zmysły wpadły w omdlenia.
Choć dusza jeszcze słuchała.
Ocknięty wreszcie jakimś stukotem,
Zwracam się, zdjęty osłupem;
Snać, wieko trumny z takim łoskotem
Nagle zamknięte nad trupem!
Wtężyłem oczy – wieko podjąłem –
Spłonąłem! – nie wiem dla czego –
Fortepjan tylko!
Wszystko pojąłem –
Był to zjaw cudu człeczego.
Cud to nad cudy – wniebionych wcielać,
Wcielonych wniebiać natchnienia;
A większy stokroć, własne w nie przelać
Swojego ducha zachcenia –
Zmarłym rozkazać, by zapomnieli
Natchnień, jakiemi tu żyli,
jakiemi wieczność się ich anieli
odkąd do niebios wstąpili;
Żywych przymusić zrzec się twórczości,
Z jaką zostali zesłani,
By nią ocucać myśli wieczności,
Drzemiące w światów otchłani.
Duch mogił w życiu, życia w mogiły –
Nie siłą jawnej tchnąć woli,
lecz jakimś czarem owej to siły,
tej, co bezwiednie niewoli;
tej, jaką piękno nęci, podbija;
tej, jaką cnota cześć budzi;
tej, jaką cisza morza spowija,
nim otchłań znów je rozbudzi –
Cud to nad cudy ducha człeczego!
A któżby Boga w nim wzoru
i podobieństwa – w myśl własną jego
nie uznał i tu bez sporu?!
Wyraźniem słyszał! Orkiestra cała;
A z samych Mistrzów złożona;
Lecz żadnych z dzieł ich nie wyśpiewała;
A tylko, jakby olśniona
jakimś olbrzymim, nowym utworem,
podanym w Mistrzów tych dłonie;
Z czasu do czasu niebiańskim chorem,
jakby po ziarnku w zagonie,
To tu, to ówdzie, wsiewała w tony,
Twórcze ich wszystkich marzenia,
Tak, jak skroś wrażeń, duch utajony
rozdaje wieszczom natchnienia.
Boć w tej orkiestrze były Hajdeny,
Liszty, mozarty, Rossinie,
I Majerbery i Bethoweny,
Aubery, Humle, Bellinie,
I Cherubinie i Mandelsony,
Z Bachami, Brixy i Tumy.
Nawet i Wagner w cud podchwycony
W nim ochrzczon z ekstaz swej dumy.
Był tam i Chopin, byli Lipińscy;
Byli też Kontscy, Wieniawscy,
I przy Moniuszkach, byli Ogińscy,
rzewni, jak treny Urszule;
Tam Radziwiłły, a tam Kurpińscy
I inne polskich muz króle.
Były Thalbergi, były Webery,
Były Szuberty i Herce,
I Moschelesy i Kalkbrenery;
A jakby jedno w nich serce,
jedno we wszystkich tętno życiowe
I jedna siła i wola,
jak jedno w Trójcy Bóstwo Jehowa –
Niebiańskich posłów buszola.
Któż Ony Sternik? – Zapytasz może? –
– Muzyki Geniusz wcielony;
Twórcze w artyście zjawienie boże;
To Mistrz, Artysta natchniony.
Słyszeć to samo, własnemi uszy?
A wiesz-że kędy ci droga?
– Pieśń to duchowa!
Wzleciała z duszy
I uleciała do Boga
I jest już w niebie –
A gdy wzlatała,
Jeśli stenograf w szkic nie jął
żywych jej kształtów ducha i ciała,
jakich czar, cudy nas przejął.
Mistrz by i sam już wskrzesić nie zdołał.
Łatwiejby w danym momencie
Z duszy swej krocie nowych wywołał –
Niźli we wspomnień odmęcie,
Stworzyć mógł sztuką mistrzowskiej ręki,
Mimo jej artyzm wzwyż siły –
też same kształty, też same wdzięki,
Co się z tchnień ducha broniły.
Bo nie człeczemi siły on stwarza –
Bóg mu posyła natchnienia,
A On je światom tylko powtarza,
jak magnetyczne widzenia.
Z natchnieniowego snu ocucony;
Z duchowych spływa przezroczy,
Już nie Artysta, nie mistrz natchniony
Jego Wirtuoz uroczy.
Dnia 11. Października 1877 roku. J. D. B.