Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział XXI Gdy śpiący się zbudzi
Rozdział XXII
Herbert George Wells
Rozdział XXIII
Uwaga! Tekst wydano w latach 1901-1902. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


Rozdział XXII.


WALKA W PAŁACU RADY.


Po drodze Graham zauważył, że podniecenie wśród ludu wzmaga się coraz bardziej.

— Do broni! Do broni!

Zewsząd, z zapadłych, podziemnych zakątków wypadali garstkami mężczyźni i kobiety na środkowy taras; na jednem miejscu Graham widział, jak tysięczny tłum obiegł arsenał komitetu rewolucyjnego, gdzieindziej kilku ludzi w znienawidzonych, żółtych strojach policyi roboczej, gnanych przez coraz bardziej rosnący tłum, uciekało co tchu.

Krzyki „do broni!” zamieniły się w końcu w pobliżu dzielnicy rządowej w jeden przeciągły okrzyk. Graham pełen był szumu. Plany miał, lecz niejasne i bezkształtne. Miał przed oczyma obraz człowieka, który z jakiegoś wyższego punktu mógł odezwać się do ludu i drugi obraz, w którym twarzą w twarz zmierzył się z Ostrogiem. Był tak podniecony, że mięśnie mu drżały, ręce się ściskały bezwiednie, a wargi zagryzały z wściekłości.

Droga, wiodąca przez zwaliska do pałacu Rady, była zatłoczona, lecz Asano ominął tę przeszkodę i zaprowadził Grahama do zakładu pocztowego, który pozornie urzędował dzisiaj, ale widać było, że listonosze w niebieskich bluzach wałęsali się leniwie i stawali co chwilę, żeby przyjrzeć się zajściom ulicznym.

— Kto żyw, do broni! Do broni!

Tutaj, za radą Asana, Graham powiedział swoje nazwisko. Zapomocą drutu napowietrznego dostali się w małej kolebce do pałacu Rady. Jakkolwiek niewiele czasu upłynęło od kapitulacyi radców, to jednak wielkie już zaszły zmiany w zewnętrznym wyglądzie pałacu. Wodę, która wyciekała z przerwanych rur wodociągowych, usunięto, a niebo na nowo podrutowano w celach telegraficznych.

Ruchome gościńce, które tędy przechodziły, były już naprawione, chociaż biegły po raz pierwszy pod otwartem niebem. Były to owe gościńce, które w chwili przebudzenia Graham ujrzał z balkonu. Minęło od tego czasu zaledwie dziewięć dni. Hala zaś, w której leżał, znajdowała się na innej stronie, gdzie teraz piętrzyły się całe stosy złomów kamiennych i rumowiska.

Lina, po której się posuwali, zawiodła ich do hali, którą Graham rozpoznał natychmiast. Był to przedpokój hali Atlasa, niedaleko galeryi, po której kilka dni temu szedł z Howardem, żeby stanąć przed Radą. Teraz hale te były puste, z wyjątkiem dwóch służących, pełniących straż przy linie, nie było tu nikogo. Ludzie ci ze zdumieniem poznali Śpiącego w człowieku, który wysiadł z kolebki.

— Gdzie jest Helena Wolton? — zapytał Graham.

Służący nie wiedzieli.

— W takim razie gdzie jest Ostrog? Muszę się widzieć z Ostrogiem natychmiast. Nie wypełnił moich rozkazów. Wróciłem, żeby mu odebrać rządy.

I nie czekając na Asana, pobiegł ku schodom, potem odrzucił na bok kotarę i stanął przed wiecznie pracującym tytanem.

Sala była pusta. Od czasu przebudzenia zmieniła się zupełnie. Doznała znacznych uszkodzeń w czasie gwałtownych starć pierwszego wybuchu. Po prawej ręce olbrzymiej figury połowa muru była zdarta i zgruchotana na przestrzeni blisko dwustu stóp, pokrytej teraz tąsamą szklistą masą, którą ujrzał nad sobą Graham, gdy się przebudził. Przytłumiało to, ale nie zupełnie, krzyki uliczne. Widać można było nawet przez nią belki i podpory metalowych rusztowań, które wznosiły się lub opadały, stosownie do potrzeb robotników, którzy na nich pracowali. Przez chwilę Graham stał i patrzył na te rzeczy. Asano nadszedł.

— Ostrog będzie na dole.

Zaledwie postąpili kilka kroków naprzód, gdy po lewej stronie od Atlasa otwarła się klapa, z której wyszedł Ostrog w towarzystwie Lincolna i dwóch murzynów w czarno-żółtych strojach i zmierzał wprost do drugiej takiej klapy, stojącej otworem na drugim końcu hali.

— Ostrog! — krzyknął Graham, a na ten odgłos garstka idących stanęła zdumiona.

Ostrog szepnął coś Lincolnowi i podszedł sam do Grahama.

Pierwszy przemówił Graham głosem donośnym i rozkazującym.

— Co to ma znaczyć? — zapytał. — Czy sprowadził pan murzynów, żeby stłumić ruch ludu?

— Nie będzie to za wcześnie — rzekł Ostrog. — Zanadto się rozbrykali od czasu buntu.

— Czy znaczy to, że ci piekielni murzyni są już w drodze?

— W drodze. Czy pan widział ten lud na ulicach?

— Nic dziwnego! Ale pan za wiele sobie pozwalasz, Ostrogu!

Ostrog nie odrzekł nic, lecz zbliżył się jeszcze bardziej.

— Ci murzyni nie przybędą do Londynu. Ja jestem panem — nie przyjdą.

Ostrog spojrzał na Lincolna, który natychmiast podszedł w towarzystwie dwóch murzynów.

— Dlaczego nie? — zapytał Ostrog.

— Biali ludzie podlegają rządom białych.

— Murzyni są tylko narzędziem w służbie porządku.

— Nie o to tu idzie. Ja jestem panem. I chcę być panem. Powiadam wam, że ci murzyni nie przybędą do Londynu.

— Lud...

— Wierzę ludowi i wierzę w lud.

— Bo jesteś pan anachronizmem! Jesteś człowiekiem z przeszłości. Jesteś właścicielem połowy świata, lecz nie jesteś władcą. Za mało wiesz, żeby módz być władcą. Wiem, co pan zamyślasz. Teraz jednak jeszcze czas ostrzedz pana. Marzysz pan o równości ludzkiej, o rządach socyalistycznych, karmisz się pan wszystkiemi temi zastarzałemi marzeniami dziewiętnastego wieku i chciałbyś rządzić tą epoką, której nie rozumiesz.

— Posłuchaj! — rzekł Graham. — Wszak słyszysz tam te głosy podobne do szumu morza. To nie głosy — to głos jeden. A czy pan je rozumiesz?

— Myśmy ich tak nauczyli — rzekł Ostrog.

— Być może. A czy potraficie im znowu wybić to z pamięci? Lecz dość tego! Ci murzyni nie przyjdą.

Nastała chwila milczenia, w czasie której Ostrog patrzył Grahamowi w oczy.

— Przyjdą — rzekł.

— Zakazuję — rzekł Graham.

— Już ruszyli.

— Nie chcę tego, nie chcę!

— Przykro mi — rzekł Ostrog — iść za przykładem dawnej Rady. Dla własnego dobra pańskiego nie wolno panu stawać po stronie — nieładu. A teraz skoro pan tu jesteś... to dobrze, że pan przyszedł.

Lincoln położył rękę na ramieniu Grahama. W tej chwili Graham poznał, jak nierozsądnie uczynił, że przyszedł do pałacu Rady. Zwrócił się ku kotarze, która oddzielała halę od przedpokoju. Stanęła mu w drodze ręka Asana. W mgnieniu oka Lincoln pochwycił płaszcz Grahama. Ten odwrócił się i zamierzył na Lincolna, lecz natychmiast jeden z murzynów chwycił go za kark i ramię. Wywinął się; rękaw pękł z trzaskiem, a Graham zatoczył się w ręce drugiego murzyna. Krzyczał, szamotał się, chwycił i jego za nogę i powalił go o ziemię, wreszcie zerwał się na równe nogi. Stanął przed nim Lincoln, lecz uderzony potężnym razem w szczękę, legł spokojnie. Wówczas Graham uczuł nagle ramię Ostroga dokoła szyji i padł ciężko, ręce miał, jakby przygwożdżone do posadzki. Po niezwykłym jeszcze krótkim wysiłku, zaprzestał walki i leżał, wpatrując się w dyszącą krtań Ostroga.

— Jesteś pan więźniem — mówił zadyszanym, ale radosnym głosem Ostrog. — Byłeś pan raczej głupcem — nie trzeba było wracać.

Graham odwrócił głowę i przez nieregularne, zielone okno, wybite w murze, dostrzegł ludzi, którzy pracowali na rusztowaniach, a którzy teraz gorączkowymi ruchami dawali znaki tłumom, zebranym na dole. Więc widzieli!

Ostrog szedł za oczyma; zerwał się. Huknął na Lincolna, lecz ten leżał bez ruchu. Kula świsnęła i przeleciała nad głową Atlasa. Szklista masa, która zakrywała halę, rozeszła się, zaczęła czernieć na krawędziach i wkrótce cała hala stała otworem. Zimny wiatr zadął i przyniósł ze sobą tłumne okrzyki ze zwalisk.

— Ratować Pana! Co oni robią z Panem? Władca zdradzony!

I wówczas zauważył, że Ostrog odwrócił się od niego, że już go nie trzyma żelazną pięścią, wywinął się więc i zerwał na równe nogi. W mgnieniu oka powalił Ostroga na ziemię, oparł na nim kolano i zaczął go dusić. Ostrog zaś ściągał mu szalik jedwabny, który miał na szyi.

Lecz teraz nadeszli ludzie, ale Graham nie wiedział, jakie ich zamiary. Zauważył wprawdzie, że ktoś biegnie ku kotarze, lecz wówczas Ostrog oswobodził się i natychmiast wpadł w ręce przybyłych. Ku wielkiemu zdziwieniu Grahama słuchali rozkazów Ostroga. Chwycili Grahama i usiłowali go wepchnąć do owej otwartej klapy. Zaczął się znowu szamotać i krzyczeć o pomoc. Lecz tym razem odpowiedź na jego krzyki przyszła. Z drugiego końca hali zaczęli wpadać jeden za drugim poczerniali ludzie, wymachując rękoma i wydając niezrozumiałe okrzyki. Z otworu, wybitego przez ową kulę, wskakiwali na lekką galeryę, wiodącą do „Milczących pokojów”. Biegli po niej z niesłychaną szybkością, a byli tak blisko, że Graham mógł rozeznać broń, którą mieli w rękach. Wówczas Ostrog zaczął krzyczeć na ludzi, którzy starali się wepchnąć Grahama do otworu, aby nie porzucali ofiary.

— Możemy go jeszcze usunąć. Oni nie odważą się dać ognia.

Grahamowi zdawało się, że ta walka nierówna trwała bardzo długo. Suknie miał podarte w kilku miejscach i pyłem pokryte. Jednę rękę mu potratowano. Słyszał nawoływania swoich, a raz nawet wystrzał doszedł jego uszu. Czuł jednak, że go siły opuszczają, że wysiłki nie zdadzą się na nic. A tu pomocy nie było widać, a czarny otwór zbliżał się coraz bardziej.

Oprawcy popuścili na chwilę, a wówczas Graham zerwał się. Spostrzegł siwą głowę Ostroga, znikającą w oddali i zrozumiał, że go już nie trzymają. Odwrócił się i ujrzał przed sobą człowieka w czarnym stroju. Dosłyszał trzask zielonej broni i świst sztaby metalowej, zobaczył człowieka w niebieskiej bluzie, zabijającego owych służących w czarno-żółtych szatach. Znowu rzucono się na niego i pociągano na obie strony. Chciał zrozumieć i nie mógł. Ktoś chwycił go za obie ręce, Graham szamotał się, lecz mimo to uniesiono go w górę. Nagle zrozumiał, przestał się szarpać. Uniesiono go, to znaczy oddalono, od tej czarnej otchłani. Tysiące głosów ozwało się radosnym okrzykiem. Widział, jak rzucano złomami murów za uciekającymi Ostrogitami i jak niesiono go ku estradzie, sterczącej na samym środku hali. Drugi koniec hali już był zatłoczony ludźmi, biegnącymi ku niemu. Patrzyli na niego i uśmiechali się radośnie.

Zrozumiał, że otacza go rodzaj gwardyi przybocznej. Ruchliwi jacyś ludzie wydawali rozkazy. Spostrzegł tuż koło siebie mężczyznę z czarnym wąsem w żółtym stroju, który w teatrze kłaniał mu się i wydawał rozkazy. Hala była już całkiem zapchana ludźmi, mała metalowa galerya zapadła się z świszczącym hukiem, kotara rozpadła się na kawałki i przedpokój zapełniony był ludźmi. Dla rozgwaru człowiek, który stał obok niego, zaledwie mógł dosłyszeć pytanie:

— Dokąd poszedł Ostrog?

Człowiek wskazał palcem w kierunku przeciwległym do rozwalonej ściany hali. Wszystkie tajemne drzwi były pootwierane, niebieskie bluzy, poczerniałe od dymu. uwijały się tam i z powrotem, a tymczasem uniesiono Grahama ku rozwalonej ścianie.

Zauważył, że starano się odepchnąć od niego napierające tłumy. Wyszli teraz z hali. Ktoś ujął go za rękę i prowadził. Człowieka w żółtej szacie spostrzegł tuż obok siebie. Poszli po wązkich, ceglanych schodach. Potem pchnięto go na wązką ścieżkę, po której dostali się na rozległy amfiteatr zwalisk.

— Pan z nami! Władca! Pan!

Okrzyk ten odbił się o mury i potężnym ogłosem wrócił do tłumu.

— Pan z nami!

Graham zauważył, że już nie otaczają go ze wszech stron, że stał na małej, na prędce wzniesionej platformie metalowej, która była częścią rusztowania, opasującego pałac Rady. Ponad tem rozległem polem ruin falował tłum, a tu i ówdzie czarne flagi rewolucyjnych stowarzyszeń, to zanurzały się, to wypływały na wierzch, tworząc w tym chaosie małe wysepki zorganizowanych ludzi. Poza Grahamem garść czarnych figurek pięła się po rusztowaniach, ciągnąc za sobą czarną flagę. Pod stopami mógł ujrzeć zatłoczoną ludźmi halę Atlasa. Odległe stacye aeronautyczne w stronie południowej rzucały się w oczy wspaniałą i jasną linią, zdawały się bliższe wskutek przejrzystości powietrza. Samotny aerostat wyleciał z centralnej stacyi, jak gdyby wyszedł na spotkanie aeroplanów, które już były w drodze.

— Co się stało z Ostrogiem? — zapytał Graham i równocześnie zauważył, że wszystkich oczy zwróciły się ku szczytom pałacu Rady. Spojrzał więc i on w tę stronę. Przez chwilę nie mógł dostrzedz nic ponad róg sterczącego muru, odrzynającego się wyraziście na tle jasnego nieba. Potem w cieniu zobaczył wnętrze pokoju i z przerażeniem poznał, że to były zielone i białe dekoracye jego dawnego więzienia. A z tego otwartego pokoju wynurzyła się mała postać, cała w bieli, w towarzystwie dwóch innych, ubranych w kolory czarno-żółte. Usłyszał, jak ktoś tuż obok niego wyrzekł: „Ostrog”, więc odwrócił się, żeby zadać pytanie. Lecz nie miał nawet czasu spytać się, albowiem nagle doszedł go okrzyk przerażenia innego człowieka z jego otoczenia. Odwrócił się i ujrzał wychudły palec, wskazujący w nieokreśloną stronę. I w kierunku palca ujrzał aerostat, który niedawno temu wzniósł się był ze stacyi aeronautycznej, a który teraz szybko zbliżał się ku nim. Pęd aerostatu jeszcze na tyle zaciekawił Grahama, że jął mu się przypatrywać z zajęciem.

Aerostat tymczasem zbliżał się coraz bardziej, rosnąc i potężniejąc, aż przemknął po nad ostatnim krańcem zwalisk i ukazał się w całej okazałości gęstym tłumom zebranym na dole. Okrążył dookoła cały pałac Rady i znikł na zetknięciu się sterczących murów z błękitem.

Graham znowu zwrócił uwagę na Ostroga. Ostrog dawał znaki rękoma, a jego towarzysze skrzętnie burzyli ścianę. Wkrótce aerostat znowu zjawił się w powietrzu, jako mały punkcik w oddali, zatoczył wielkie koło i poruszał się widocznie wolniej.

Potem nagle ów mężczyzna żółto ubrany zawołał:

— Co oni robią? Co ci ludzie robią? Dlaczego zostawili tu Ostroga? Dlaczego go nie schwytano? Ależ oni go uniosą na aerostacie? Ah!

Jakby w odpowiedzi na to dał się słyszeć odgłos z ruin. Suchy trzask zielonych zbroi przeciął powietrze, a Graham, spojrzawszy w dół, nagle ujrzał cały hufiec czarno-żółtych mundurów, biegnących wzdłuż jednej z galeryj, w których znajdował się Ostrog. W biegu strzelali na niewidzialnych ludzi, lecz wkrótce wynurzyła się z ruin garść niebieskich bluz, uciekających co tchu. Czarno-żółty hufiec pobiegł ku otwartej kulumnadzie, stanął i dał ognia. Jeden z niebieskich przedarł się naprzód, zawisł na krawędzi, a potem znikł nagle w otchłani.

Nagle znowu cień stanął między Grahamem a słońcem. Spojrzał w górę; niebo było pogodne, lecz Graham zrozumiał, że przemknął aerostat. Ostroga już nie było. Mężczyzna w żółtym stroju zaczął wykrzykiwać.

Graham nie mógł zrozumieć. Słyszał tysiące głosów, powtarzających te same zagadkowe rozkazy.

Nagle nad krawędzią ruin ujrzał przednią część aerostatu, który powolnie posuwał się naprzód, a potem wśród zgrzytu stanął. Natychmiast Graham zrozumiał, że aerostat staje, żeby zabrać Ostroga. Ujrzał niebieską mgłę, unoszącą się nad przepaścią, zrozumiał, że ludzie tam na dole strzelali do sterczącej części aerostatu.

Ktoś tuż obok niego zaśmiał się ochrypłe, a Graham spostrzegł że niebiescy buntownicy zdobyli kolumnadę, którą przed chwilą jeszcze zajmował czarno-żółty hufiec i biegli teraz nieprzerwanym strumieniem wzdłuż tego otwartego korytarza.

I nagle aerostat ześlizgnął się z krawędzi pałacu Rady i począł lecieć w dół. Leciał nachylony pod kątem 45°, a leciał tak pionowo, że zdawało się Grahamowi i wszystkim, jakby już nigdy nie miał się wznieść znowu w górę.

Przeleciał tak blizko, że Graham mógł dojrzeć Ostroga, spazmatycznie chwytającego się poręczy siedzenia; mógł widzieć rozwiane siwe włosy starca i mógł widzieć bladego aeronautę, kręcącego korbą, która ciągnęła aerostat w bok. Usłyszał okrzyk niezliczonego tłumu, stojącego na dole. Graham chwycił się poręczy estrady i ledwie mógł dobyć tchu. Chwila zdawała się wiekiem całym. Dolny wachlarz aerostatu niemal już dotykał głów ludu, który krzyczał, śmiał się i wymachiwał rękami. A potem aerostat uniósł się znowu.

Zdawało się z początku, że nie zdoła dotrzeć do wysokości krawędzi pałacu Rady, a potem, że nie zdoła dotrzeć do wysokości olbrzymiego wiatraku, który sterczał za pałacem Rady.

Lecz, jakkolwiek ciągniony w bok, unosił się jednak w górę coraz bardziej ku niebiosom.

Wściekłość tłumu urosła w dwójnasób. Zaczęto strzelać ze zdwojoną zaciekłością, aż trzask broni zamienił się w ryk, aż cała przestrzeń pokryła się gęstym dymem.

Za późno! Aerostat malał coraz bardziej, zatoczył koło i zsunął się powolnie ku stacyi aeronautycznej, z której tak niedawno był wyleciał. Ostrog umknął.

Przez chwilę było słychać jeno szmery, a potem wszystkich uwaga skierowała się ku Grahamowi, sterczącemu wysoko wśród ruin. Graham widział, jak twarze zwróciły się do niego, słyszał, jak wykrzykiwano.

Z otworów gościńców ruchomych dochodziły urywane odgłosy pieśni buntowniczej. Kilku ludzi, otaczających go, zaczęło wykrzykiwać i życzyć mu szczęścia. Ów w żółtym stroju stał tuż obok niego, twarz miał pogodną, oczy jaśniejące radością. A śpiew stawał się głośniejszym i głośniejszym.

Nie odrazu, a powolnie, Graham zdał sobie sprawę ze zmiany, jaka zaszła w jego położeniu. Ostrog, który dotąd zawsze stał przy nim, ilekroć przyszło się zmierzyć z wykrzykującym tłumem, teraz stał tam, po drugiej stronie był przeciwnikiem. Teraz już nie miał kim rządzić. Nawet ci ludzie, którzy otaczali Grahama, przywódcy i organizatorzy mas, czekali teraz na to, co powie, co uczyni, czekali na jego rozkazy. Był istotnie królem. Jego królowanie nominalne się skończyło.

Chciałby teraz uczynić właśnie to, czego się powszechnie po nim spodziewano. Tam, z drugiej strony, te kwadratowe, błękitne zarysy, stacye aeronautyczne oznaczyły Ostroga — z Ostrogiem chciał stoczyć walkę dla świata.

Advertisement