Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział XX Gwiazda Południa
Rozdział XXI
Juliusz Verne
Rozdział XXII
Uwaga! Tekst wydano w 1895 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Sprawiedliwość Wenecka.


Podczas następnych dni Cyprjan całą swą uwagę poświęcił śledzeniu postępów przedsięwziętej próby. Spodziewał się, że tym razem powinna się krystalizacja prędzej dokonać, gdyż piec był lepiej zrobiony.

Rozumie się, że zarówno Alicja, jak i p. Watkins z ciekawością, choć z różnych pobudek, oczekiwali rezultatu próby. Jeżeli jednak p. Watkins i jego córka pobudzali Cyprjana do próby tworzenia djamentów, ludność Gryqualandu nie była z tego zadowoloną.

Brakło wprawdzie dawnych przywódców w osobach Pantalacciego i Hiltona, lecz zostali towarzysze ich z równą siłą nienawidzący Cyprjana za jego próby. Widywano często gromady kopaczy, żywo rozprawiających i grożących podniesionemi pięściami przechodzącemu Cyprjanowi.

– Nie damy się tobie zrujnować, odstąp od swych bezsensownych doświadczeń, wołano za nim.

Gdy jednakże Cyprjan nie uląkł się tych pogróżek, postanowiono użyć silniejszych środków. Pewnego dnia, podczas chwilowej nieobecności Bardika, gromada ludzi w przeciągu chwil kilku zagasiła ognisko, zburzyła piec, rozniosła mur i połamała narzędzia.

Całe urządzenie z takim trudem ustawione zburzonem zostało.

Choćbym miał zginąć, zacznę wszystko jeszcze raz na nowo, a nie ustąpię! – wołał z uporem Cyprjan, a łotrów tych zaskarżę o zniszczenie mojej własności.

Zobaczę, czy niema sprawiedliwości w Gryqualandzie!

'The Vanished Diamond' by Léon Benett 58

Była sprawiedliwość, ale nie taka, jakiej się spodziewał inżynier.

Nie opowiadając nikomu, nawet p. Alicji, przestraszonej już poprzedniemi pogróżkami, o zaszłym wypadku, usiadł Cyprjan przy biurku i jednym tchem napisał skargę, którą nazajutrz miał wręczyć gubernatorowi Kapsztadu, poczem położył się uspokojony już zupełnie i zasnął niebawem. Spał już z jakie trzy godziny, gdy nagle przebudziło go otwarcie drzwi w pokoju.

'The Vanished Diamond' by Léon Benett 59

Pięciu ludzi zamaskowanych i uzbrojonych w rewolwery, trzymając w rękach latarki, stanęło rzędem przy jego łóżku.

Jeden z nich położył rękę na ramieniu Cyprjana i ochrypłym głosem zaczął czytać papier zapisany, który trzymał w ręku:

Cyprjan Méré

„Zawiadamiamy cię niniejszem, iż rada tajna złożona z 22 właścicieli Wandergaart-kopji skazuje cię jednogłośnie w imię dobra ogólnego na śmierć, mającą nastąpić dziś, o 25 minut po północy.

Jesteś oskarżony, jako bezprawnie usiłujesz zrobić wynalazek, mający zniszczyć pracującą ludność w całym Gryqualandzie.

Sędziowie w swej nieomylnej mądrości uradzili, że wynalazek ten powinien być zniszczony, a jedyny człowiek o nim wiedzący, zabity; lepiej zgubić jednostkę, niż zniszczyć tysiące rodzin.

Dalej postanowiono udzielić ci dziesięciu minut czasu na przygotowanie się na śmierć; zostawić ci wybór rodzaju jej, a papiery twoje mają być spalone, wyjąwszy listów otwartych do rodziny; domostwo zaś zrównane z ziemią.

Tak niech się dzieje wszystkim zdrajcom”

Cyprjan początkowo uważał całe to zajście za niemądry żart, słysząc jednak groźne słowa wyroku, zadał sobie pytanie, czy ta ponura komedja, tak licująca z dzikiemi tutejszemi obyczajami, nie jest czasem prawdziwą?

Człowiek trzymający go za ramię usunął wszelkie powątpiewania.

– Wstań pan natychmiast, mówił ostro, nie masz czasu do stracenia!

– To jest mord bezprawny, – odrzekł Cyprjan, ubierając się.

Był więcej oburzony niż wzruszony i z całym spokojem wytężał swoją uwagę, chcąc po głosie poznać ludzi mu grożących.

– Czy zrobiłeś już wybór rodzaju śmierci? nalegał znowuż zamaskowany.

– Niemam potrzeby robić takiego wyboru, tylko protestuję przeciw podłej zdradzie, jakiej się chcecie dopuścić, odrzekł pewnym głosem Cyprjan.

– Możesz protestować, niemniej powieszonym będziesz.

– Czy masz jeszcze jakie rozporządzenie?

– Żadnego, któregobym moim zabójcom chciał powierzyć.

– A więc dalej, naprzód! zakomenderował przywódca.

Dwóch ludzi stanęło po bokach Cyprjana i mały orszak skierował się ku drzwiom, gdy zaszedł nieoczekiwany wypadek.

Pomiędzy zbójów z Wandergaart-kopji rzucił się jakiś człowiek.

Był to Matakit. Młody kafr krążył czasami po nocy około obozowiska i dziś instynktownie poszedł za zamaskowanymi. Stojąc pod drzwiami wysłuchał rozmowy i zrozumiał co grozi Cyprjanowi. Nie pomyślawszy o następstwach swego czynu, rzucił się do nóg Cyprjanowi i, obejmując go, zawołał:

– Ojczulku, czemu ci ludzie chcą cię zabić?

– Dlatego, że zrobiłem sztuczny djament, odrzekł Cyprjan.

– Ach ojczulku, jakże się teraz wstydzę i żałuję mego postępowania, płacząc rzewnie, rzekł Matakit.

– Co to znaczy? pytał Cyprjan.

Powiem wszystko, mówił urywanym głosem Matakit, niech cię na śmierć nie prowadzą, to ja jestem winowajcą, to ja włożyłem w piec ten duży djament.

– Wyrzućcie tego gadułę, rozkazał przywódca bandy.

– Ależ powtarzam, że to ja włożyłem djament w aparat, objaśniał dalej Matakit. Tak, tak, chciałem ojczulka oszukać, że mu się doświadczenie udało.

– Czy prawdę mówisz? pytał Cyprjan rozczarowany i zdziwiony.

– Ależ tak, sto razy tak, mówię szczerą prawdę.

Wyprostował się i, widząc skierowaną na siebie uwagę wszystkich, mówił prędko:

Podczas wielkiego obrywu ziemi, gdy leżałem zagrzebany w głębi, znalazłem olbrzymi djament. Myślałem właśnie, jak go najlepiej ukryć, gdy ściana mnie przywaliła, zapewne za karę. Gdy odzyskałem przytomność, leżąc w łóżku ojczulka, trzymałem jeszcze kamień w zaciśniętej dłoni. W pierwszej chwili chciałem go oddać, wstydziłem się jednak przyznać, że jestem złodziejem i postanowiłem czekać sposobności.

Niedługo później posadził mnie ojczulek do pilnowania pieca, w którym miał się djament zrobić. Drugiego dnia pozostałem sam przy nim, gdy pękła rura.

Wiedziałem, że ojczulek zmartwi się tem nieudanem doświadczeniem, owinąłem więc czemprędzej djament garścią gliny, wsunąłem w rurę i przyprowadziłem piec do porządku.

Ach, jaka była radość, gdy ojczulek znalazł djament!

Szalony śmiech pięciu zamaskowanych towarzyszył ostatnim słowom Matakita.

Cyprjan naturalnie nie podzielał tej wesołości i ze zmartwienia przygryzł wargi. Nuta prawdy, brzmiąca w opowiadaniu młodego kafra, nie ulegała zaprzeczeniu. Daremnie wysilał się inżynier na wyszukiwanie faktów, mogących zbić to twierdzenie, daremnie mówił do siebie:

Naturalny djament roztopiłby się od gorąca panującego w piecu. Zdrowy rozsądek kazał przyznać, że osłona z gliny, która go otaczała, ochroniła go od żaru. A może też przebywaniu przez czas dłuższy w tem gorącu zawdzięcza on swój czarny kolor. Może rozpłynął się od żaru i później na nowo skrystalizował.

Przypuszczenia te, jak błyskawica przemknęły przez umysł inżyniera, nie mógł jednak znaleść ostatniego słowa zagadki.

– Przypominam sobie dokładnie, rzekł jeden z mężczyzn, że widziałem istotnie w tym pamiętnym dniu grudkę ziemi w ręku kafra, trzymał ją tak mocno, iż nie można było mu jej wyjąć.

– Tak, nie można dłużej wątpić, rzekł drugi, bo czyż to możliwe robić djamenty, doprawdy byliśmy głupcami, wierząc w to! zupełnie byłoby to tak, jakby kto chciał robić gwiazdy!

Znowuż zaczęli się śmiać.

Cyprjan widocznie więcej cierpiał z ich obecnej wesołości, niż z poprzedniej surowości.

Po krótkim namyśle przywódca podjął na nowo:

– Jesteśmy zdania, panie Méré, że co do wyroku śmierci na ciebie wydanego, musimy się jeszcze zastanowić. Nie zapominaj jednakże, że wyrok ten wisi nad tobą! słowo lub znak, którym uwiadomisz policję, a będziesz zgubionym bez ratunku!

Rozumnym cześć i chwała!

Wyrzekłszy te słowa wyszedł, a zanim jego towarzysze.

Ciemność zaległa na nowo pokój. Cyprjan miał ochotę zadać sobie pytanie, czy to co przeżył, nie było przypadkiem igraszką fantazji? łkanie Matakita, który przykucnął na podłodze, nie pozwalały wątpić o prawdziwości faktów.

A więc, było to prawdą! uniknął śmierci, lecz za cenę jakiego upokorzenia! On, inżynier, wychowaniec politechniki,, wybitny chemik i znany już geolog, dał się oszukać przez figiel ograniczonego kafra!

Lecz nie, to jego próżność, zarozumiałość bez granic, spłatały mu tego figla! Był pewny, że odkrył teorję krystalizacji? Czy może być coś bardziej śmiesznego! Czyż to nie rzecz natury wyłącznie, aby przy pomocy całych stuleci uskunieczniała podobne przetwory?

A jednak, trudno było nie dać się złudzić taką oczywistością! przygotował doświadczenie tak logicznie, spodziewał się udania tegoż. Wyjątkowe rozmiary kamienia przyczyniły się do utwierdzenia w ułudzie.

Nawet taki Deprez podzielałby niechybnie to złudzenie. Czyż takie omyłki nie zdarzają się codziennie? Czyż nie widzimy doświadczonych numizmatyków, jak przyjmują liczmany za dobrą monetę. Cyprjan drogą powyższych porównań starał się nieco uspokoić, nigdy więcej nic podobnego nie popełni.

Tak się skończyło to nocne zajście, które groziło przyjąć smutny obrót.

Naturalne pochodzenie „Gwiazdy Południa”, znalezionej i ukrytej po prostu przez kafra, odnowiło rany po stracie jej w sercu p. Watkinsa.

Na nowo rozległy się jego narzekania, i posądzenia, że tylko Matakit mógł djament skraść podczas uczty.

Daremnie bronił Cyprjan swego sługi, nie mógł przekonać fermera.

Znudzony powtarzanemi napaściami, rzekł nareszcie:

– Wierzę w uczciwość kafra, a zresztą rzecz ta mnie tylko ochodzić może i powinna, bo wszakże klejnot był moją własnością, zanim go ofiarowałem p. Alicji.

– Tak, niewątpliwie? rzekł ironicznie fermer.

– Naturalnie, odrzekł Cyprjan, czyż go Matakit nie znalazł w moim klaimie?

– Prawda, lecz niemniej djament jest moją własnością na mocy koncesji, która brzmi: pierwsze trzy djamenty większe oddane być winny właścicielowi kopalni.

Na to Cyprjan nie miał odpowiedzi.

– A co, czy mam rację? zapytał Watkins.

– Zupełną, wyjąkał zmieszany Cyprjan.

Byłbym panu wdzięczny za poświadczenie tych słów na piśmie, bo może odnajdzie się kamień, tak bezwstydnie skradziony.

Cyprjan wziął papier i napisał:

„Przyznaję niniejszem, że znaleziony w mojej kopalni przez służącego u mnie kafra djament, stosownie do umowy jest własnością pana Johna Watkinsa”.

Cyprjan Méré.

Okoliczność ta za jednym zamachem unicestwiła marzenia Cyprjana.

Jeżeli djament się odnajdzie, będzie on prawną, a nie podarowaną przez niego, własnością Watkinsa, a jego milionowa wartość nie wypełni przepaści, dzielącej go od Alicji.

Również źle stała sprawa Matakita, bo fermer kradzieży nie przebaczy.

Biedaka związano, uwięziono i po upływie 12 niespełna godzin osądzono, skazując go na powieszenie, jeżeli przed upływem 24 godzin kamienia nie wróci.

Staranie Cyprjana nic mu nie pomogą, bo djamentu oddać nie może, ponieważ go faktycznie nie wziął. Cyprjan daremnie myślał nad sposobem uratowania nieszczęśliwego, w którego winę uwierzyć nie mógł.

Advertisement