Ogród Petenery
Advertisement

XI Jangada • Część I • Rozdział XII • Juliusz Verne XIII
XI Jangada
Część I
Rozdział XII
Juliusz Verne
XIII
Uwaga! Tekst wydano w w latach 1881-1882. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


XII.


Fragoso znajduje robotę.


„Braza” (żar) — wyraz ten znany był już w XII-m wieku w języku hiszpańskim, i z niego powstała nazwa „brazil” oznaczająca pewien rodzaj drzew dostarczających czerwonej farby. Od ostatniego znów pochodzi nazwa „Brazylia” nadana tej wielkiej przestrzeni Ameryki południowej, w której drzewa te rosną nader obficie. Od bardzo dawnych czasów było ono przedmiotem znacznego handlu z Normandami, jakkolwiek drzewo to miało miejscową nazwę „ibirapitunga” jednak przyjęła się powszechnie nazwa hiszpańska „brazil” a od niej przyjął ją kraj cały, przedstawiający się zdala jakby wielkie ognisko, rozżarzone od promieni podzwrotnikowego słońca.

Dziś Brazylia jest jednem z największych państw Ameryki południowej, i zostaje pod panowaniem uczonego króla don Pedro.

— Jakie prawa przysługują ci w twojem plemieniu? zapytał Montaigne pewnego napotkanego w Hawrze Indyanina.

— Prawo stawania najpierwszemu na polu walki, odrzekł z prostotą.

Wiadomo że przez długi czas wojna była najpewniejszym i najprędszym sposobem rozszerzania cywilizacyi, — to też Brazylijczykowie postępowali jak ów Indyanin, walczyli, wojowali, bronili swych zdobyczy i rozszerzali je ciągle, stanowiąc pierwsze szeregi na drodze wiodącej do cywilizacyi. W r. 1824, w szesnaście lat po ogłoszeniu cesarstwa brazylijskiego, kraj ten ogłosił się niepodległym przez usta don Juana, którego wojska francuzkie wypędziły z Portugalii. Pozostawało tylko uregulować granice nowego cesarstwa z sąsiedniem Peru, — nie była to rzecz łatwa.

Lecz w trakcie tych sporów, Brazylia musiała wystąpić w obronie Indyan z wybrzeży Amazonki, których porywano na rzecz Missyi hiszpańsko-brazylijskich, i w tym celu ufortyfikowano wyspę la Rondo i umieszczono na niej garnizon wojskowy. Od owej chwili środek tej wyspy stanowi stałą granicę obu krajów.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 29

Wieczorem 25 czerwca, jangada zatrzymała się przed piewszem brazylijskiem miastem Tabatingą. Joam Garral postanowił zatrzymać się tu 36 godzin, aby dać wypocząć całej obsłudze statku. Mieli zatem odpłynąć ztąd dopiero d. 27 rano. Ponieważ Jakita, dzieci jej i Manuel nie potrzebowali tu obawiać się mustyków, postanowiono wylądować dla obejrzenia miasteczka. Ludność jego obliczają na 400 mieszkańców, prawie samych koczujących Indyan, raczej tułających się nad brzegami Amazonki i jej dopływów, niż osiadłych stale. Tabatinga nosi nazwę miasta garnizonowego, z powodu że od lat kilku port na wyspie la Ronde został opuszczony, a garnizon jego, złożony z dziewięciu żołnierzy i sierżanta, przeniesiono do tego miasta. Ów sierżant pełni tu obowiązki komendanta placu.

Mały fort urządzony jest na urwistem wybrzeżu, do którego prowadzą schody wykute w skale. Mieszkanie komendanta stanowią dwie chatki, postawione pod kątem prostym, żołnierze mieszczą się w podłużnym budynku, stojącym o sto kroków dalej, u stóp wielkiego drzewa. Z pozoru miejscowość ta nie różniłaby się niczem od wioseczek rozrzuconych na wybrzeżach, gdyby nie bandera o barwach brazylijskich, powiewająca nad budką szyldwacha. Właściwe miasteczko leży nieco poniżej i składa się z kilkunastu domków, pokrytych liśćmi palmowemi. Jest to jedna z najwięcej malowniczych miejscowości w górze Amazonki, okolice są prześliczne, i Tabatinga w niedalekiej zapewne przyszłości stanie się ważnym punktem handlowym i w duże zamieni się miasto. Tu zatrzymywać się będą parowce brazylijskie, płynące w górę rzeki i płynące ku dołowi jej parowce peruwiańskie; tu będą wyładowywać towary, zabierać i wysadzać pasażerów. W Ameryce najmniejsza wiosczyna może przy takich warunkach w przeciągu lat kilku w wielkie zamienić się miasto.

Tak więc, 26 czerwca rano, postanowiono wylądować dla zwiedzenia miasta; Joam, Benito i Manuel znali już wiele miast brazylijskich, ale Jakita z córką nigdy dotąd jeszcze nie przestąpiły granic tego cesarstwa i dlatego też pragnęły bardzo poznać pierwsze jego nadgraniczne miasto. Fragoso, jako wędrowny fryzyer, znał już różne okolice środkowej Ameryki; Lina pierwszą w życiu odbywała podróż.

Fragoso przed wylądowaniem udał się do Garrala, mówiąc:

— Ileż ja panu winien jestem wdzięczności!...

— Ależ wdzięczność twoja wyłącznie Linie się należy, odrzekł Garral.

— Wiem o tem, i nigdy o tem nie zapomnę...

— Więc czegóż żądasz? zapytał Garral.

— Przychodzę zapytać czy pan pozwolisz abym już w drodze zajął się mojem rzemiosłem. Wiadomo panu że golarz i fryzyer zawsze znajdzie klientów w miasteczkach i wioskach leżących w górze Amazonki.

— Chcesz zapewne powiedzieć: pomiędzy zamieszkałymi tam Brazylijczykami, bo przecież krajowcy...

— I owszem, na nich liczę przedewszystkiem. No! nie mówię o goleniu, bo przyroda prawie odmówiła krajowcom zarostu, ale fryzuję ich włosy podług najświeższej mody. Dzicy przepadają za tem, zarówno mężczyźni jak kobiety. Gdy tylko stanę na placu z grzebieniem i żelazkiem do fryzowania w ręku, nim dziesięć minut upłynie, dzicy otoczą mnie kołem, dobijając się o moje względy. Gdybym tu siedział i miesiąc, całe pokolenie Tikunasów kazałoby mi się fryzować z kolei. Byłem tu już dwa razy, a moje nożyczki i żelazko prawdziwych dokonywały cudów. Tylko nie mógłbym często do jednych miejsc powracać, bo panie Indyanki nie czeszą się codziennie jak damy brazylijskie. Skoro je ufryzuję, wystarcza im to na rok, i przez ten cały przeciąg czasu dokładają najusilniejszych starań aby podtrzymywać piękny gmach jaki wznoszę na ich głowach. Rok dochodzi jak nie byłem w Tabatindze — zatem gmachy pewnie już chylą się do upadku, jeźli więc pan pozwoli, zajmę się ich odbudowaniem, aby znowu stać się godnym sławy jaką zjednałem sobie w tych okolicach...

— Dobrze, mój przyjacielu, ale nie trać czasu, gdyż tylko jeden dzień zabawimy w Tabatindze, odpłyniemy jutro równo ze świtem.

Za chwilę wylądowała cała rodzina Joama Garral, on sam pozostał na jangadzie, która tak blizko brzegów podpłynęła, iż z łatwością mogli przejść z niej na schodki wykute w skale, prowadzące na wierzch płaszczyzny.

Komendant fortu, chudy pachołek ale znający prawa gościnności, ofiarował w swej chacie śniadanie Jakicie i towarzyszącym jej osobom; podziękowała uprzejmie, zapraszając go natomiast z żoną na śniadanie na pokładzie jangady, na co zgodził się chętnie. Załatwiwszy formalności celne z komendantem, — gdyż sierżant ten był zarazem i naczelnikiem komory, Benito udał się na polowanie w nadbrzeżnym lasku a Manuel pozostał z paniami.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 30

Fragoso zwrócił się ku wąwozowi prowadzącemu do wioski. Jak tylko się pokazał, poznano natychmiast „sławne fryzujące żelazko”, jak go nazywano. Nie miał bębna ani dzwonków, ani też żadnych błyszczących przynęt, jakiemi zwykli szarlatani posługują się zwykle na jarmarkach; stanął tylko na środku największego placu i wypowiedział przemowę do publiczności, pół w portugalskim, pół w tikuńskim języku. Słuchacze cisnęli się tłumnie do Fragosa, który zaraz po przemowie udał się do najbliższej „loja”, będącej zarazem rodzajem sklepiku i szynku, należącego do pewnego Brazylijczyka, zamieszkałego w Tabatindze; tam za kilka watemów, czyli soldów krajowych, wartujących 20 reisów[1], krajowcy mogą dostać miarkę miejscowego napoju, a szczególniej tak zwanego „assai”. Jestto płyn gęstawy, otrzymywany z owocu pewnej palmy, powszechnie używany w tej kotlinie Amazonki.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 31

Mężczyźni i kobiety cisnęli się i wyprzedzali aby zająć miejsca na przygotowanym przez Fragosa drewnianym stołku. Nożyczkami nie potrzebował się posługiwać, ponieważ nie chodziło o ostrzyżenie wielkich i miękkich włosów; ale zato nie próżnował grzebień ani żelazko, grzejące się nieustannie na fajerce z rozżarzonemi węglami,

A jak przemawiał, zachęcając swoich klientów!

„Tylko patrzcie, najmilsi, jak to długo trzymać się będzie, byleście się na tem nie kładli. Fryzury takie wystarczą na rok cały, a układam je podług najświeższej obecnie mody, panującej w Belem lub Rio Janeiro! Nawet damy honorowe królowej nie mogą być wytworniej ufryzowane, a nadto sami widzicie że nie żałuję pomady!”

I nie żałował jej rzeczywiście, ale był to najpospolitszy jakiś tłuszcz, zaledwie czemkolwiek zapachniony, który zlepiał włosy jakby guma. Gmachy wznoszone na głowach dzikich wprawną ręką Fragosa, przedstawiały wszelkie style architektoniczne, a czegóż tam nie było! Sploty, loki, grajcarki, krepiny, warkocze — a wszystko z własnych włosów, nadzwyczaj gęstych i długich. Dla przystrojenia wtykał naturalne kwiaty, po parę ości rybich, ozdoby z kości lub miedzi, dostarczane przez miejscowe elegantki.

I do kieszeni Fragosa napływały reisy, które zgarniał z wielkiem zadowoleniem. Sławny artysta nie mógł dać sobie rady, taki był natłok coraz nowych klientów, gdyż nie sama tylko ludność Tabatingi cisnęła się do drzwi loja; gdy tylko rozeszła się wieść o przybyciu fryzyera, zaczęły schodzić się wszystkie okoliczne plemiona. A jak niecierpliwili się oczekujący, jak zazdrościli szczęśliwym, którzy i które ufryzowani nadymali się jak pawie, chodząc od chaty do chaty. Biedny Fragoso głodny był porządnie, a ani mógł pomyśleć o udaniu się na śniadanie na pokład jangady; musiał poprzestać na trochę assai, na mączce z manioku i żółwich jajach, które zjadał dorywkami.




Przypis

  1. Około 6 centów.
Advertisement