Ogród Petenery
Advertisement

IX Jangada • Część II • Rozdział X • Juliusz Verne XI
IX Jangada
Część II
Rozdział X
Juliusz Verne
XI
Uwaga! Tekst wydano w latach 1881-1882. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


X.


Wystrzał z armaty.


Tak więc Benito spuścił się w otchłanie wód, aby im wydrzeć ukrywane zwłoki awanturnika. Ach! gdybyż mógł odwrócić bieg tych wód i osuszyć całe łożysko, pewnie już do tej chwili byłby posiadł ową puszkę, zawierającą dowód niewinności jego ojca. Joam Dacosta byłby już wolnym — uniknęliby tyle tak strasznych przejść.

Stanął na dnie rzeki; piasek łożyska skrzypiał pod cięźkiemi jego podeszwami. Znajdował się w wodzie na dziesięć do piętnastu stóp głębokości, tuż przy urwistem bardzo wybrzeżu, z którego spadł Torres. W miejscu tem nagromadzona była tak nierozwikłana sieć trzcin, pieńków i różnych roślin wodnych, iż wczorajsze poszukiwania za pomocą bosaków, bardzo mogły być niedokładne, i ciało mogłoby jeszcze pozostawać gdzieś wśród zarośli, w miejscu w którem spadło, z wybrzeża.

Światło przedzierało się głęboko przez przejrzyste wody, oświetlone właśnie świetnemi promieniami słońca, świecącego wspaniale na bezchmurnem niebie. W zwykłych warunkach widzialności pod płynną powierzchnią, już na głębokość 20 stóp dość słabo widzieć można; ale tu wody zdawały się jakby nasycone świetlanym płynem, i Benito mógł zstąpić jeszcze niżej nie napotykając ciemności przeszkadzających mu dobrze rozpatrzéć dno rzeki.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 62

Benito szedł zwolna około wybrzeża, rozdzierając oszczepem trawy, trzciny i zarośla. Z jednej gęstwiny wysunęły się jakby stada ptaków całe gromady ryb, łuska ich połyskiwała wśród toni jakby tysiące kawałków rozbitego źwierciadła. Jednocześnie setki skorupiaków, uwijało się po żółtym piasku, jak mrówki wypędzone z mrowiska.

Jednak mimo najstaranniej szych poszukiwań, Benito, nie mógł odszukać zwłok Torresa; wtedy widząc że łożysko rzeki coraz więcej pochyla się ku środkowi, wywnioskował że ciało tam zsunąć się mogło. W takim razie musiałoby znajdować się tam jeszcze, gdyż z tak wielkiej głębokości, prąd unieśćby go nie mógł. W tamtą więc stronę zwrócił poszukiwania swoje, a tratwa z maszyną posuwała się za nim.

I znów kwadrans upłynął bezowocnie; był tak zmęczony iż uczuł potrzebę wydostania się na powierzchnię, aby odpocząć i odetchnąwszy świeżem powietrzem nabrać sił do dalszej pracy. W głębszych miejscach musiał spuszczać się około 30 stóp pod powierzchnię wody; znosił więc ciśnienie dorównywające ciśnieniu jednej atmosfery, co u nieoswojonych z pracą nurków, wywołuje wielkie znużenie i zakłócenie moralnego ustroju.

Pociągnął za sznurek od dzwonka i w tejże chwili ludzie czuwający przy pompie zaczęli podnosić go w górę, ale powoli, nie więcej jak dwie stopy na minutę, gdyż w takich razach szybka zmiana ciśnienia jest bardzo zgubną dla wewnętrznych organów.

Gdy już stanął na tratwie i zdjęto mu z głowy kulę metalową, odetchnął lżej i usiadł aby odpocząć nieco. Pirogi dopłynęły natychmiast, Manuel, Fragoso i Aranjo stanęli przy nim.

— I cóż? zapytał Manuel.

— Nic!... nic!... nigdzie najmniejszego śladu.

— Czy chcesz abym ja spuścił się teraz?

— Nie, Manuelu, jest to święty mój obowiązek, dotrwam do końca.

Objaśnił sternika iż postanowił przeszukać jak najstaranniej pochyłą część łożyska aż do tamy Frios, gdzie skutkiem podwyższenia gruntu ciało zatrzymać się mogło, a gdzie z powodu wielkiej miejscami głębokości, bosaki dosięgnąć nie mogły.

— Skoro tak postanowiłeś, tratwa w tym kierunku posuwać się będzie, rzekł Manuel, ale bądź ostrożnym, Benito. Będziesz musiał spuścić się znacznie głębiej, może aż do 50 lub 60 stóp od powierzchni, gdzie przyjdzie ci znosić ciśnienie dwóch atmosfer. Posuwaj się więc bardzo powolnie, gdyż mógłbyś stracić przytomność umysłu, nie wiedziałbyś gdzie jesteś i co masz czynić. Jak tylko uczujesz jakby ściskanie głowy obręczą i ciągły szum w uszach, daj znak a natychmiast cię wyciągniemy. Jeźli zechcesz spuścimy cię znowu, ale przynajmniej tym sposobem oswoisz się nieco z takiemi głębinami i łatwiej ci przyjdzie poruszać się w nich i kierować.

Benito uścisnął dłoń przyjaciela i przyrzekł stosować się do jego zalecenia; przeraził się na samą myśl iż może opuściłaby go przytomność właśnie w chwili gdyby mu była najniezbędniejszą. Znowu przytwierdzono włożoną na głowę jego kulę skafandra i wkrótce znikł w otchłaniach fal.

Wtedy tratwa posunęła się powoli ku środkowi rzeki, lecz z obawy aby prąd nie uniósł za daleko i zaprędko, przymocowano do niej ubasy, a Indyanie podtrzymywali z pagayami, aby tylko powolnie i w żądanym kierunku się posuwała.

Benita powoli spuszczano do dna; gdy już ołowiane podeszwy stanęły na piasczystym gruncie, długość windy wskazywała iź znajdował się w głębokości 65 do 70 stóp. Było więc w tem miejscu nader znaczne zagłębienie, wydrążone poniżej normalnego poziomu. Tu ciemniej było niż dotąd, jednakże przejrzystość czystych bardzo wód tyle jeszcze przepuszczała światła, iż Benito mógł dobrze rozróżniać leżące na dnie przedmioty i kierować się prawie na pewno. Zresztą mika gęsto rozsiana po piasku, tworzyła rodzaj reflektora, i prawie możnaby było porachować drobne jej ziarenka, migające jak świetlany proszek.

Benito uważnie rozglądał się dokoła i sondował oszczepem napotykane zagłębienia. Opuszczano linę na każde jego zażądanie a że rury służące do wdychania i wydychania powietrza nigdy nie bywały wyprężone, zatem pompa funkcyonowała w dobrych warunkach.

Benito doszedł nareszcie do środka łożyska Amazonki; niekiedy otaczała go wielka ciemność, tak że nawet tuż obok siebie nic nie widział — lecz był to tylko objaw chwilowy, wynikający z przesuwania się tratwy po nad jego głową, co zasłaniało promienie słoneczne.

Spuszczając się coraz niżej, czuł że woda wywierała coraz większe ciśnienie na jego ciało. Oddychanie stawało się trudniejszem, ruchy nie tak łatwe jak w odpowiednio równoważnej atmosferze. Oddziaływały na niego skutki fizyczne z jakiemi nie był oswojony. Uczuwał coraz silniejszy szum w uszach; lecz że mógł jasno myśleć i rozumować a nawet dawało mu się czuć pewne niezwykłe podniecenie mózgu, nie widział potrzeby dać znak aby go podniesiono i zstępował coraz głębiej.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 63

Wtem bezkształtna jakaś masa pokryta wodnemi trawami, zwróciła jego uwagę, zdawało mu się odróżniać kształt ciała. Ogarnęło go nadzwyczaj silne wzruszenie; posunął się w tę stronę i oszczepem rozgarniał splątane trawy. Ale był to tylko szkielet ogromnego kajmana, który prąd Rio-Negro pociągnął na łożysko Amazonki.

Spuścił się już wtedy na głębokość 90 do 100 stóp, a zatem podlegał ciśnieniu trzech atmosfer; jeźliby więc głębokość zwiększała się jeszcze, byłby zniewolony zaprzestać poszukiwań. Doświadczenia przekonały, że bez groźnego niebezpieczeństwa nie można zagłębiać się w otchłań wód więcej nad 100 do 120 stóp, ponieważ pod wyższem ciśnieniem nietylko organizm ludzki funkcyonować należycie nie może, ale i przyrządy nie są zdolne dość regularnie dostarczać zdatnego do oddychania powietrza.

Jednakże Benito postanowił sobie iść coraz dalej, dopokąd tylko starczy mu siły fizycznej i moralnej. Niepojęte jakieś przeczucie pociągało go ku tej otchłani; zdawało mu się że ciało Torresa mogło stoczyć się na samo dno pochyłości, jeźli zaś miał przy sobie coś ciężkiego, pas z pieniędzmi lub broń, ciężar ten przytrzymuje je w głębinach,

Aż nagle, w ciemnem zagłębieniu dostrzegł trupa w ubraniu, leżącego jakby człowiek śpiący. — Byłże to Torres?

Wtem miejścu tak było ciemno iż nie mógł rozpoznać odrazu; widział tylko wyraźnie ciało ludzkie leżące nieruchomie o jakie dziesięć kroków. Zadrżał gwałtownem miotany wzruszeniem; serce jego bić przestało; zdało mu się że traci przytomność. Wysiłkiem woli zapanował nad sobą i postąpił ku zwłokom.

Wtem uczuł niepojęte gwałtowne wstrząśnienie, a jednocześnie jakby uderzenie długim rzemieniem, i pomimo grubości skafandra, smaganie to uczuwał coraz silniej.

— Strętwa! zawołał.

Jakoż była to rzeczywiście strętwa czyli węgorz elektryczny, zwany przez Brazylijczyków „puraque” który rzucił się na niego.

Ten rodzaj węgorzy powleczony jest czarną i lepką skórą, a wzdłuż grzbieta i ogona opatrzone są nader silnym przyrządem elektrycznym, zdolnym nader silne wytwarzać wstrząśnienia. Jedne z tych węgorzy nie bywają większe od węży zwyczajnych, inne dochodzą do dziesięciu stóp długości, inne nakoniec, ale te są najrzadsze, miewają piętnaście do dwudziestu stóp długości, a ośm do dziesięciu cali szerokości.

Tak w Amazonce jak jej dopływach, strętwy znajdują się w wielkiej liczbie, właśnie jedna z nich, mająca około dziesięciu stóp długości, wyprężona jak łuk, rzuciła się na nurka.

Benito zrozumiał grożące mu niebezpieczeństwo; wiedział że ubiór nurka ochronić go nie zdoła. Wyładowania strętwy, z początku słabsze, stawały się coraz silniejsze, i tak byłoby aż do chwili kiedy strętwa ubezwładnieje, skutkiem wyładowania płynu.

Nie będąc w stanie oprzéć się tak silnym wstrząśnieniom, Benito upadł na piasek. Elektryczne wypływy strętwy ocierającej się o niego i okalającej go swemi zwojami, paraliżowały jego członki, rąk nawet już podnieść nie mógł. Wkrotce oszczep wypadł mu z ręki; nie miał tyle nawet władzy aby pociągnąć za sznurek sygnałowy. Czuł się zgubionym.

Manuel i towarzysze jego nie mieli pojęcia jak straszna walka toczyła się tuż pod nimi między straszną strętwą a nieszczęśliwym nurkiem który zaledwo poruszyć się mogąc, nie był w stanie się bronić. I spotkało go to właśnie w chwili gdy dostrzegł martwe — zapewnie Torresa zwłoki!...

Wiedziony instynktem zachowawczym Benito, chciał krzyknąć, zawezwać pomocy ale głos jego skonał w metalowej osłonie, nie przepuszczającej żadnego dźwięku.

'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 64

Strętwa wymierzała coraz gwałtowniejsze ciosy; wyładowania tak były silne iż podrzucały Benitem jak piłką: mięśnie jego wyprężały się od tych ciągłych smagań. Uczuł że myśl go opuszcza; w oczach mu się zaćmiło — zesztywniał...

Zanim jednak utracił w zupełności możność widzenia i rozumowania, oczom jego przedstawiło się nadspodziewanie, niepojęte zjawisko.

Najpierw głuchy wystrzał rozległ się w głębi wód jakby odgłos grzmotu; Benito uczuł się jakby objęty przerażającym odgłosem, odbijającym się głośnem echem w głębinie fal — aż nagle krzyk przerażenia wydarł się z jego piersi.

Oczom jego ukazało się przerażające widmo...

Ciało topielca leżące dotąd nieruchomie, podniosło się nagle, kołysanie fal poruszało jego rękami, jak gdyby czynił to dowolnie... Konwulsyjne podrzucania poruszały martwem ciałem...

Tak, był to trup Torresa! Promień słońca przedarł się w tej chwili aż do głębi wód, i Benito poznał z łatwością twarz nędznika który w głębokich tych toniach ostatnie wydał tchnienie.

Podczas gdy odrętwiałe jego członki, nie dozwalały mu oderwać się od piasczystego łożyska, topielec uniósł się, głowa jego podnosiła się i opadała, i rozdzierając trawy zatrzymujące go w zagłębieniu, ukazał się w całości i uniósł się prostopadle aż na powierzchnię Amazonki. Straszny to był widok.

Advertisement