Ogród Petenery
Advertisement

Legenda • Wiersz • Aleksandr Błok • przeł. Józef Czechowicz
Legenda
Wiersz
Aleksandr Błokprzeł. Józef Czechowicz
Uwaga! Tekst wydano w 1933 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


Boże, czy słyszysz... Wybaczysz, Boże...
Wiosna płynęła w niebieskiej mgle.
W głuchym zaułku dziewczęta hoże
wyszły po grzech. Było ich dwie.
                 Trzeci za niemi. Lampa błyskała.
                 Snuł się bez szmeru, śladem tuż, tuż.
                 Snuł się — nieznany... Jedna myślała,
                 że niedaleko już światłość zórz.
Lecz północ mrokiem wciąż głębszym dyszy,
noc taje, ginie w wiosennych snach.
I mówi dziewczę: „Ty słyszysz, słyszysz...”
i szepce: „Z tobą tak mi dziś strach...”
                 Ubrana była w sukienkę białą,
                 ta druga w czerni (czy dziecko twe?.)
                 Tej białej ciałko wychudłe drżało,
                 a druga — śmiała się w noc i mgłę...
Czy słyszysz, Panie, zlituj się, zlituj....
ta druga z śmiechem przyśpiesza krok...
a na ulicy pustką zabitej
zostali... Trzeci, ona i mrok.
                 Chyba świt blisko, chyba już blisko,
                 już blada zorza błądzi przez zmrok...
                 Rąbek niebiosów opadł tak nisko,
                 że zgasił latarń ostatnich wzrok.
Spadał tu łukiem. W przedświcie długim
nocy pijanej gubił się chmiel,
Gdy w trawie błysły na szkiełku smugi
została sama i sukni biel...
                 Pierwszych promyków nitki się żarzą.
                 Słabe rączyny chwyciły nić.
                 Ale już miasto grzmiąc rzeką zdarzeń
                 gdzieś w oddaleniu zaczęło żyć.
Był miłosny narkotyk w paczce barwnych banknotów.
Przeraziła się zorza, lecz przez wolę złych sił
któś dał miastu niezmierny przepych złota i potu
i słupami zatruty pył w powietrze się wzbił.
                 Podchodzili sąsiedzi, coś szeptali namolnie.
                 Starzec siwy jak dymek szczudłem wsparł się — tak stał.
                      Duszno było dokoła, Monotonnie i polnie,
                 rzucał kurz Niewidzialny, Niewidzialny się śmiał.
W tym ognistym orkanie ręce jej przyciskały
ziemię brudną i suchą, rozpaloną jak piec.
Boże wielki, wszak sprawisz, by zelżały nam skały,
odwróć od nas karzący, rażący twój miecz.
                 Wówczas niebo znak dało: w środek pyłu i krzyku
                 zstąpił jasny Archanioł. Ubieloną miał dłoń.
                 Wszystkim się wydawało, że wychodził z sklepiku
                 i że mąka mu bieli czoło, ręce i skroń.
Ale skały się rwały Ziemia już oddychała.
Cichnął w deszczu daleki, rozśpiewany skądś wóz...
Głucho ciżba huczała. Dziko burza się śmiała.

— — — — — — — —

Małą, białą dzieweczkę, archanioł do domu niósł...



Advertisement