Ogród Petenery
Advertisement
Środa


To musi coś znaczyć. Ponieważ wiem, że w Biarritz posługiwała się kiedyś jakimś cudzym nazwiskiem (a właściwie swego panieńskiego też używa nieprawnie, gdyż powinna nosić nazwisko Jacka), skłonna jestem raczej wierzyć pamięci Larsena niż zachowaniu się tej kobiety.

Było to tak.

Jedliśmy właśnie z panem Larsenem obiad, gdy do sali restauracyjnej weszła miss Normann. Przechodząc obok mego stolika pozdrowiła mnie może nawet z większą dozą serdeczności, niż na to pozwalała nasza krótka znajomość. Odpowiedziałam jej tym samym. Larsen wstał i ukłonił się również. Odpowiedziała mu ledwo dostrzegalnym skinięciem głowy. Gdy już zajęła miejsce po drugiej stronie sali, Larsen powiedział:

– Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że znam tę damę. Kto to jest?

– Nazywa się miss Elisabeth Normann.

– To dziwne – mruknął. – Przysiągłbym, że kiedyś nazywała się inaczej. I że spotykałem ją stosunkowo często.

Spojrzał w jej stronę i dodał.

– Może wtedy miała włosy innego koloru i... Chciałem powiedzieć coś niedorzecznego.

– No, niech pan powie – nalegałam ogromnie zaintrygowana.

– Kiedy to naprawdę jest bezsensu.

– A jednak!...

– Nie mogę pozbyć się wrażenia, że widziałem ją tańczącą w bardzo ekscentrycznym kostiumie.

– Na jakiejś maskaradzie?...

– Bynajmniej. W jakimś kabarecie.

– Nie rozumiem?...

– Oczywiście nie mogę dowierzać swojej pamięci. Ale zdaje mi się, że ktoś ogromnie podobny do tej damy był tancerką w kabarecie... Gdzie to było, już sobie nie przypominam. Ani kiedy. Przepraszam panią za te aluzje w stosunku do jej znajomej.

Wzruszyłam ramionami.

– Znam tę panią od bardzo niedawna. Nie wydaje mi się jednak rzeczą prawdopodobną, by mogła występować jako tancerka w kabaretach. Niewątpliwie jest osobą bogatą, nie wygląda zaś na to, by zrobiła taka rzecz dla kaprysu. Sprawia wrażenie kobiety zrównoważonej i przyzwoitej. Ale zaciekawił mnie pan. Czy nie może pan przypomnieć sobie, jak się tamta nazywała?

Zmarszczył brwi i po paru chwilach powiedział:

– O ile się nie mylę, nazywała się Sally Ney... Tak. Sally Ney. Jeden z moich kolegów interesował się nią bliżej. Stąd zapamiętałem to nazwisko... Ależ naturalnie. Teraz wiem doskonale. Było to przed czterema laty w Buenos Aires. Mój kolega poświęcał jej wiele uwagi. Oczywiście mówię o tancerce, nie o tej damie, która jest do niej podobna. Tamta na pewno była brunetką. Raczej typ południowy.

– I jakże się to skończyło?

– Niestety, szybkim rozstaniem. Bawiliśmy wówczas w Buenos Aires dla zawarcia traktatu handlowego. W stosunkowo krótkim czasie ukończyliśmy pertraktacje i musieliśmy wracać do Stanów Zjednoczonych.

– Chciałam pana o coś prosić – uśmiechnęłam się do niego przymilnie. – Czy nie mógłby mi pan dać nazwiska i adresu tego swego kolegi?

– Byłoby mi dość trudno, proszę pani, po tym, co już o nim powiedziałem.

– Przecież pan nic złego o nim nie powiedział.

– Jednak jest to człowiek żonaty... – bronił się Larsen.

– Ach, mój Boże. Napiszę w sposób najbardziej dyskretny. Jeżeli mój list dostanie się nawet w ręce jego żony, nie będzie miała powodu do podejrzewania go o niewierność. A naprawdę byłabym panu za to bardzo obowiązana.

– Więc jednak sądzi pani, że ta dama mogła istotnie być tancerką kabaretową?

– Och, bynajmniej. Ale widzi pan, dotyczy to prawdopodobnie jej siostry. Ona ma taką marnotrawną siostrę. Nie mogę zresztą panu dać bliższych wyjaśnień, gdyż sama wiem niewiele. Niechże pan mi nie odmawia.

Wahał się jeszcze chwilę i wreszcie się zdecydował.

– Więc dobrze. Polegam jednak na pani dyskrecji.

– Może pan być jej pewny.

Wydarł z notesu kartkę i napisał na niej: Charles B. Baxter Burgos Hotel „Continental”, Espana. Przeczytałam to ze zdziwieniem.

– Przecież Stany Zjednoczone nie utrzymują stosunków dyplomatycznych z generałem Franco?

– Oficjalnych – nie. Baxter bawi tam w charakterze obserwatora dyplomatycznego.

– No, widzi pan – zauważyłam. – Pańskie obawy okazały się nieuzasadnione. Bo na pewno jest tam bez żony.

– Przeciwnie. Są tam razem.

– Jak to? I nie bał się narażać jej na niebezpieczeństwa wojny?!

– W Burgos jest dość bezpiecznie. Samoloty rządowców rzadko tam docierają. Zresztą wojna prawdopodobnie niedługo się skończy. Sowiety coraz oszczędniej pomagają rządowcom i przewaga powstańców staje się coraz wyraźniejsza.

– Mój mąż twierdzi – powiedziałam – że wojna hiszpańska swym okrucieństwem znacznie przewyższa światową.

– Zapewne – przyznał Larsen. – Dzieje się tak zawsze, ilekroć w grę wchodzą motywy ideowe. Poza tym narodowy temperament Hiszpanów też należy wziąć pod uwagę. Nie zapominajmy, że Hiszpania jest ojczyzną najkrwawszej inkwizycji, walki byków i podobnych świństw.

Rozgadał się bardzo obszernie na ten temat, co było mi nie na rękę, gdyż przed napisaniem listu do owego Baxtera chciałam jeszcze z Larsena wyciągnąć jakieś informacje o tej tancerce, gdyż byłam niemal pewna, że chodziło tu nie o kogo innego, jak właśnie o Betty Normann.

W jej zachowaniu się w stosunku do Larsena nie dostrzegłam jednak nic, co wskazywałoby na to, że go już kiedyś w życiu widziała. Zresztą i to jest prawdopodobne. Mogła kiedyś dla kaprysu tańczyć w kabarecie. Ja sama w jakimś bardzo dalekim mieście, gdzie mnie nikt nie zna, umiałabym się na to zdobyć. Po prostu po to, by mieć sprawdzian swojego wdzięku i powodzenia. Tańcząc w kabarecie poznaje się oczywiście setki mężczyzn. Zupełnie jest zrozumiałe, że można później większości z nich nie pamiętać.

Po skończeniu obiadu znowu przechodziła koło naszego stolika i znowu bardzo uprzejmie uśmiechnęła się do mnie, nie zwracając żadnej uwagi na mego towarzysza. Po jej wyjściu Larsen powiedział:

– Nie. Tamta była na pewno niższa...

– A czy jej konduita była tego rodzaju, co u ogółu tancerek kabaretowych?

– Raczej nie. O ile oczywiście mogę sądzić. Znałem bardzo mało. O ile sobie przypominam jednak, Baxter uważał to za jej wielki plus.

Więcej nic istotnego wydobyć zeń nie mogłam. Natychmiast po powrocie do swego numeru zabrałam się do pisania listu. Napisałam tak:

Szanowny Panie! Nasz wspólny przyjaciel p. Joe Larsen Knidle wspominał mi o pewnej dziewczynie, która z czysto osobistych względów bardzo mnie interesuje. Ponieważ od lat straciłam ją z oczu, byłabym Panu niezmiernie wdzięczna za udzielenie mi o niej jakichkolwiek informacji. Ogromnie mi na tym zależy.

Nazwisko jej brzmi Elisabeth Normann. Występując jednak w kabarecie używała pseudonimu Sally Ney. Niektóre wiadomości o niej mówiły mi, że bawiła przed czterema laty w Buenos Aires.

Czy nie wie Pan, gdzie się ona znajduje obecnie? Gdzie była poprzednio? Jakie miała zamiary? Czy nie wyszła za mąż? Czy nie zamierza zmienić zawodu? Wszystko, cokolwiek Pan o niej napisze, będzie obchodziło mnie jak najbardziej. Jeżeli przypadkiem posiada Pan jej fotografię – błagam o przysłanie jej. Solennie obiecuję, że ją zwrócę.

Oczywiście nikt, oprócz p. Larsena, nie będzie wiedział o tym, że do Pana piszę, ani o całej sprawie. Z góry najserdeczniej dziękuję Panu za dobroć i najmocniej przepraszam za zabieranie Mu cennego czasu.

H. Renowicka

Sama zaniosłam list na pocztę i wysłałam go jako ekspres polecony. W powrotnej drodze przyszło mi na myśl, że nawet w wypadku, gdyby ten Amerykanin nie chciał odpisać lub odmówił informacji, zostaje mi jeszcze inna droga: mianowicie znalazłszy ten nowy ślad mogę zawiadomić o tym brukselskie biuro detektywów. Dla nich sprawdzenie tego w Buenos Aires nie będzie przedstawiało szczególniejszych trudności.

Ach, gdybym mogła przesłać im jej fotografię!

I tu nagle doznałam olśnienia. Przecież w Krynicy na każdym kroku fotografują przechodniów. Od fotografów po prostu się roi. Jest niepodobieństwem, by jej nie sfotografowano ani razu. Trzeba tylko przeszukać większe zakłady fotograficzne, a niewątpliwie znajdę to, czego mi trzeba.

Poświęciłam temu cztery bite godziny i oczywiście znalazłam. Znalazłam dwa zdjęcia. Zupełnie wyraźne, z doskonale uchwyconym podobieństwem. Ponieważ obawiałam się, że nie zechcą mi ich wydać, postąpiłam trochę nieładnie, ale nie miałam innego wyjścia. Gdy panienka odwróciła się, oba zdjęcia ukryłam w torebce. By nie byli na tym stratni, kazałam zrobić powiększenie swojej fonografii, którą tu również znalazłam. Teraz ci w Brukseli będą mieli zadanie znacznie ułatwione. Może zdołają wykryć i inne jej ślady.

Poczekaj, moja pani. Przekonam cię, że nie tak łatwo jest odebrać męża kobiecie, która umie sobie dać radę w życiu i ma dość wytrwałości, by przeprowadzić walkę z całą konsekwencją.

Advertisement