Ogród Petenery
Advertisement

Tartak słoneczny • Wiersz • Bronisława Ostrowska
Tartak słoneczny
Wiersz
Bronisława Ostrowska


Czarny bór;
wytrysk kwitnących sit,
ptasie kapele,
szumów chór -
śpiewanie, śpiewanie, śpiewanie...
Kopalniaki, deski, bele, drwa...
W zgrzycie świszczących pił
przewartościowanie?
zgłębianie dna?
Rozpatrzmy rzecz po ludzku, po prostu,
jak zadanie matematyczne.
Mamy oto dwie linie wytyczne;
Pierwsza - tęsknota wzrostu.
Roślinnych łodyg pieśń sokami życia gwarna,
zielona, żywa, wzlatująca
od centru rodzącego ziarna
do centru rodzącego słońca.
(O cicha walko podniebna i podziemna,
męko tajemna
odchyleń stokrotnych!
tajnico wszystkich siewów, zwiędnień i rozkwitów,
błogosławieństwo szczytów
prostych i samotnych!)
Pierwsza linia - to stugłosy, śpiewający,roztęskniony boru wzlot.
Druga linia - to śmiertelny grot ciosu, złomu;
linia poziomu,
którą wykreśla zgon.
Obręcz czerwona
znacząca skazane pnie,
piła ostrzona,
topór, co tnie.
(O rozpostarte miłościwie ramiona,
o wichry, o kołysania, o śpiewy!
O starodrzewy...
Głową skrzydlatą o ziem! o ziem! o ziemi
Czymżeście były? snem?)
Druga linia - to poziom; widnokrężnym ostrzem
przecinająca pion
przecięciem jak najprostszem.
(O tajemnico dokonań odwiecznych,
pieczęci złota -
w zbiegu życia i śmierci wykreśleń koniecznych
ty nieodmiennie tryskasz snopem zórz słonecznych,
światłem żywota!)
Droga się rozwiązuje z wymiarów w bezmiary:
pion strzelający wzwyż
i poziom rozpostarty nad światem
kreślą swym nieodmiennym, koniecznym stygmatem
symbol ofiary
- Krzyż!
A tu już brak
i miar, i słów...
Zrób krzyża znak
i pacierz zmów.
Zatrzymali się na horyzoncie,
olbrzymi, nieruchomi, niemi,
w miłościwym ramion rozpostarciu,
jak hufiec na obronę ziemi.
I mówią potężnym gestem
zarysowanym w błękicie
i drobnych liści szelestem,
i chrztem słonecznych plam
- hasło -
zapomnianą, odwieczną, wspólną tajemnicę...
Czy ją uchwycę?
Chyba mi być wiewiórką,
rudym błyskiem
w zieleni,
nagłym wytryskiem
promieni,
skokiem
wesela...
Albo zieloną jaszczurką,
prującą się wśród ziela,
ślepkiem zielonookiem.
Albo radosnym kosem,
co gwiżdże czystym głosem
ton wykrojony, wracający w śpiewie,
jak wykrój liścia na drzewie.
Albo zasumowanym borsukiem
w najgłębszym zmroczu kniej...
Lub tęgoskrzydłym żukiem,
który rozbija po leśnej polanie
swój organowy lot...
Wtedy może byłabym w niej -
Wtedy byłabym nią - tajemnicą...
A otom - człowiek.
Idę pod świerków gotycką iglicą,
pod dębem, jak pod mieczem Michała Anioła,
i tylko - pytam.
I - mijam, mijam, mijam tajemnicę,
a wtedy jeno chwytam,
gdy - zabijam.
Huczy tartak, motor drga, świszczą gatry...
Suną potężne pnie,
piła je świszcząc rznie...
Czy słyszysz, pustko ma?
Ni to szerokie wiatry
z pól,
ni to poświsty kuł
i charkot dział.
Pni zwały czy stosy ciał?
Lecą opiłki z drzew
suchym, próżnym strumieniem,
a może krew,
może krew z serc płynąca,
a może piasek w klepsydrze
- jednako mierzące czas...
W śmierci oto przejrzałam twoją tajemnicę,
ale mi nic jej nie wydrze,
jest bowiem społem w nas
- lesie!
Las w śniegu.
Białe anioły drzewa błogosławią,
Skrzydlate krzewy klęczą.
Cisza bez dna.
Okiść opada w słońcu
Z drzew.
Śmiertelne tętno lasu drga od gorączki motorów.
Tartak wre.
Dygocą zębate gatry,
rzną,
piła się wrzyna w miąższ,
kraje miękko hieroglify słojów pnia.
Sunie wciąż, wciąż
morę desek długich, wąskich, niezliczonych,
jak wieka trumien - na hurt...
Jak wieka trumien dla wszystkiego,
dla wszystkiego, cokolwiek bądź żyje na świecie.
Robotnik ostrzy piły.
- Skrry - skrry -
Raz w raz stępionym zębem stali dojeżdża
zgrzytliwie do dna
ostrzącego zazębienie toczydła.
Raz w raz iskry tryskają jak elektryczne świeczki
na choince
spod jego zmarzniętych rąk.
- Skrry - skrry -
Podnosi kołnierz bluzy,
patrzy przez okno na biały daleki las
i kaszle.
Słuchając zgrzytu pił,
krzesząc błękitne iskry tarciem opornych metali,
patrząc w rozdarcia harmonijnych słojów pnia
człowiek
nie męczy się, nie zrywa, nie rozpacza,
tylko - tęskni.
Tęskni gorzko, boleśnie, nieodparcie
jedną jedyną tęsknotą -
uśmiechu.
Płynie harmonia marzeń między jednym a drugim
zgrzytem zębatych pił,
między jedną a drugą gwiazdą zaiskrzonego buntu,
i wiąże je w arkady każdym wzlotem i opadem serca
w świętą budowę muzyczną.
Wznosi się i opada jak oddech wielkich wód,
jak pełzający wąż, jak napinany łuk...
- Skrry - skrry -
"Trzeba dostać protezę kulawemu chłopczykowi z lasu,
co mieszka w smutnej chałupce i pasie białą kozę
na długim sznurku.
Koza ciągnie za sznur, a chłopczyk skacze boleśnie
jak uwiązany na nitce beznogi polny świerszcz...
Może leśna chałupka uśmiechnie mi się szybką
w zachodzie,kiedy ją będę mijał."- Skrry - skrry -
"I trzeba kupić ciepłą chustkę małej staruszce
zbierającej chrust suchymi liliowymi rękami,
co są trzęsące się i wątłe, i stężałe od mrozu
jak wyschnięte zimowe gałązki...
Może podniesie te ręce w radości,
stuknie w zgrabiałe palce,
uśmiechnie się trzęsącymi wargami..."
- Skrry - skrry -
"A nie zapomnieć ochłapa dla parszywego psa,
co mi się będzie łasił i podniesie obwisłe wargi
żałosnym psim uśmiechem..."
- Skrry - skrry -
"Pójdę do miasta i zobaczę znowu czerwony krzyk
nieskończonych kominów fabrycznych
i kolejkę bezrobotnych, tępo wpatrzonych w tępy
szary bruk, i posłańców w czerwonych frakach, niosących
kinematograficzne plakaty:
dziś - «Chrystus», jutro - «Benefis czterech
diabłów»...
...I szaleństwo ulicznego zbytku, ocierające się
twardo o ludzki głód,
jak ostrzona piła o pilnik opornego metalu.
Trza by iść długo w tłumie i szukać dziecinnego
uśmiechu
i mówić - co?"
- Skrry - skrry -
"Chyba zielony szum lasu zmienić w słowo
i białość śniegu zamienić w słowo, i słońce w słowo...
Chyba barwę przetopić w dźwięk,
dźwięk w linię, linię w myśl
i zaznaczyć im strzałką drogę, co wiedzie w uśmiech
stąd?"
- Skrry - skrry -
"Naprzód znaleźć użytek tej zbędnej jałowości trocin
pod nogą, opiłków, co się sypią z krajanych miąższów pni.
To, co do ofiary dorosło i daje ciało ostrzu zębatych pił,
niechaj źdźbła jednego nie traci na miałki proch
codzienności, w której grzęźnie krok, w której grzęźnie głos
jak w watowanej celi szaleńca...
- Skrry - skrry - skrry...
Chryste!"
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Szerokie wiatry
zmiatają puszysty śnieg
z wierzchołków rozkołysanych jodeł.
Potężny szum nieskończonej słodyczy płynie przez
wielki las i nad drgającą gorączką tartaku,
nad każdą gwiazdą ziskrzonego buntu metali, nad
każdym wzlotem i opadem człowieczego serca
wiąże tajemnie świętą budowę muzyczną
w słońcu -




Advertisement